Zaginiony ojciec i origami na ulicy

polregion.pl 4 godzin temu

**Origamiowy żuraw na ulicy doprowadził mnie do prawdy o zaginięciu mojego ojca**

Moje życie nie było ekscytujące ani pełne znaczenia, dopóki nie zobaczyłam papierowego żurawia na mokrym chodniku. Wyglądał dokładnie jak te, które składał mój ojciec, zanim zniknął dwadzieścia pięć lat temu.

Byłam pisarką, która wyczerpała zapas opowieści.

Nie do końca. Co czwartek wysyłałam teksty do magazynu. Tytuły w stylu Co kształt twojego ulubionego makaronu mówi o twojej psychice. Były w porządku. Lekkie, zabawne.

Ale Helena, moja redaktorka, chciała więcej.

Tym razem coś prawdziwego, Kasia. Z duszą. Z sercem powiedziała podczas rozmowy na Zoomie, mrużąc oczy za krzywymi okularami i popijając herbatę z kubka, na którym widniał napis *Słowa mają znaczenie*.

Jasne. Może dorzucę szczęśliwe zakończenie i trochę łez dla algorytmu.

Nawet nie mrugnęła. Tylko spojrzała na mnie ostro. I wtedy: klik. Rozmowa zakończona.

No, świetna pogawędka mruknęłam do siebie.

Zamknęłam laptopa i odchyliłam się na krześle. W moim mieszkaniu unosił się zapach cynamonu i zakurzonych książek. Było cicho. Taka cisza, która dudni w uszach, jakby wyzywała cię do zbyt głębokiego myślenia.

Mikołaj, mój chłopak, zawsze mówił, iż uwielbia, jak jestem niewymagająca. No tak. Tylko nie wiedział, iż niewymagająca to po prostu synonim wyczerpania.

Mikołaj pracował w komendzie policji, co jakoś dodawało temu wszystkiemu ironii. Wracał do domu z opowieściami o zaginionych ludziach, dziwnych włamaniach, nocnych zgłoszeniach podejrzanych odgłosów. Prawdziwe historie. Historie, które miały znaczenie.

A ja?

Spędzałam noce, kłócąc się z metaforami.

Oboje gonimy za czymś. Tylko on robi to w mundurze.

Wzięłam kurtkę. Bez celu. Po prostu potrzebowałam ruchu.

Na zewnątrz mijali mnie ludzie. Skręciłam w lewo. Potem w prawo. Potem w zasadzie nigdzie. Aż coś mnie zatrzymało.

Błysk koloru przy kracie ściekowej. Mały. Nieruchomy. Powoli się schyliłam.

Papierowy żuraw? szepnęłam, podnosząc go.

Był złożony z precyzją. Każde zagięcie idealne. Ale pod jednym skrzydłem zauważyłam podwójne złożenie.

Nie może być

Przeciągnęłam palcem po tym małym zagięciu.

Podwójny szept.

Mój tata tak robił. Składał dla mnie żurawie z serwetek w barach, z biletów na przystankach, z paragonów.

Ten jest dla tych, którzy patrzą głębiej mówił, dotykając podwójnego złożenia.

Nie widziałam takiego od ponad dwudziestu pięciu lat. Zniknął, gdy miałam dwanaście lat. Bez słowa. Bez śladu. Po prostu przepadł.

Tato

Niektórzy mężczyźni nie są stworzeni, by zostać mawiała mama, jakby to była kwestia z sztuki, którą powtarzała już setki razy.

Nagle rozległ się głos.

Hej, to moje.

Podniosłam wzrok. Chłopiec w czerwonej czapce stał na rogu, patrząc na żurawia w mojej dłoni, jakbym ukradła mu skarb.

Upuściłeś go?

Mama kupiła go od tego pana.

Wskazał wąską uliczkę, przy której stały stragany z kwiatami. W tej chwili podeszła do niego kobieta.

Przepraszam, proszę pani powiedziała, delikatnie ciągnąc chłopca za rękę. On wszystko gubi.

Przepraszam Gdzie pani go kupiła?

Od pana za rogiem. Zawsze tam jest do szóstej. Sam je składa. Wszyscy mówią na niego Stefan.

Dziękuję.

Po raz pierwszy od miesięcy coś we mnie drgnęło. Iskra ciekawości. Pociąg. Nie wiedziałam, dlaczego.

Ale wiedziałam jedno na pewno. Musiałam znaleźć człowieka, który złożył tego papierowego żurawia.

***

Wróciłam tam następnego dnia. Liście tańczyły na chodniku, a ja szłam wolniej, niepewna, co znajdę. Nagle usłyszałam śmiech. Wysoki, zaraźliwy.

Grupa dzieci zebrała się przed kwiaciarnią. Cztery czy pięcioro siedziało po turecku lub klęczało na ziemi, z szeroko otwartymi oczami, klaszcząc w dłonie.

Jeszcze jeden! Proszę! Zrób smoka!

Tak, tego dużego!

Tada! Magik, dawaj!

Zatrzymałam się za rogiem, półukryta za straganem z kwiatami, i obserwowałam. Tam był.

Siedział na rozłożonym kartonie, owinięty w granatowy płaszcz jak w zużytą derkę. Jego dłonie poruszały się szybko, tworząc przed nim papierowe zoo.

Lis. Żaba. Żyrafa złożona z mandatu parkingowego. Uśmiechał się lekko, ale mało mówił.

Jedna dziewczynka pisnęła z zachwytu, gdy wręczył jej motyla zrobionego z cukierka. Inny chłopiec podskakiwał na palcach.

No dawaj, dawaj! Smoka!

Stefan (jeśli to było jego prawdziwe imię) składał w ciszy, a dzieci wpatrywały się w jego dłonie, jakby naprawdę czarował.

Ten jest trudny.

I wtedy, ostatnim ruchem, uniósł go.

Tada. Smok.

Ale zajebiste!

Ostatni na dziś, dobrze? Idźcie się uczyć z kreskówek.

Rozśmieszyło ich to i jedno po drugim dzieci rozbiegły się jak wróble, ściskając w małych dłoniach swoje papierowe zwierzęta. Podeszłam bliżej, z dziwnie pełnym sercem.

To było imponujące powiedziałam cicho. Jesteś Stefan?

Nie podniósł wzroku.

Tak mnie nazywają.

Zrobiłeś je wszystkie?

Nie odparł sucho. Zrobiła je origamowa wróżka z biblioteki.

Uśmiechnęłam się. Wczoraj znalazłam kolorowego żurawia. Miał podwójne złożenie pod skrzydłem.

To go zatrzymało. Jego dłonie zamarły na ułamek sekundy. Wtedy podniósł wzrok.

Co?

Podwójny szept wyjaśniłam. Tak mój ojciec to nazywał. Małe złożenie pod skrzydłem. Mówił, iż to dla tych, którzy patrzą uważniej.

Niech zgadnę mruknął. Jesteś poetką. Albo filoz

Idź do oryginalnego materiału