Tajemnica starego listu: miłość silniejsza niż przeszłość
Kacper wrócił z pracy wykończony. Latem dorabiał na budowie – nie mógł przecież wiecznie żyć na garnuszku matki. Za rok skończy studia, znajdzie pracę w zawodzie i ożeni się z ukochaną Kingą.
„Mam, może w weekend pojedziemy do wsi? Odpoczniemy, a ja połowię ryby” – zaproponował marzycielsko, kończąc kolację.
„Sama o tym myślałam, synku” – odparła Janina, stawiając przed nim herbatę. – „Zastanawiałam się, czy dasz radę. Może sprzedamy dom? jeżeli nikogo tam nie ma, to i tak się rozpadnie. Od śmierci ojca tam nie jeździliśmy. jeżeli wam nie jest potrzebny, to starczy na ślub.”
„Rodzice Kingi mają działkę pod miastem” – przytaknął Kacper. – „Jestem za. Sprzedajmy. Wyjedziemy w piątek wieczorem.”
„Weźmiemy też Kingę” – dodała Janina radośnie.
Kacper spędzał każde lato na wsi u babci. Po jej śmierci rodzice przyjeżdżali tam na urlop, choćby próbowali uprawiać ogródek. Ale po tragedii z ojcem – zginął – matka porzuciła dom.
W piątek wieczorem jechali autobusem. Kacper patrzył przez okno, Kinga spała, opierając głowę na jego ramieniu. Droga nie była długa – czterdzieści minut, ale w upale ciągnęła się w nieskończoność. Wreszcie autobus zatrzymał się na skraju wsi. Pasażerowie chwytali torby i spieszyli się do wyjścia. Kacper zeskoczył ze schodków, wdychając ciepłe powietrze.
„Ojej, koszula cała mokra, biedaku” – współczuła Kinga.
„Nic strasznego” – uśmiechnął się. – „Dojdziemy, zostawimy rzeczy i pójdziemy się wykąpać w rzece.”
Szli przez wieś, ignorując ciekawskie spojrzenia miejscowych. Kobiety witały ich, śledząc wzrokiem, ale nie pytały, dokąd idą – na wsi tak nie wypada. Kacper niósł torby z jedzeniem na dwa dni, czując ulgę po dusznym autobusie.
Podwórko starego domu zarosło chwastami i pokrzywami. „Uważajcie, patrzcie pod nogi” – ostrzegła Janina. Kinga pisnęła, przytulając się do Kacpra. Zardzewiały zamek poddał się bez oporu. Wszyscy troje weszli do chłodnej chaty i zamarli.
„Jakbyśmy nigdy nie wyjeżdżali” – westchnęła Janina, ogarnięta nostalgią.
Kacper rozpoznawał znajome detale: wyblakłe zdjęcia na ścianach, wycięte przez niego w dzieciństwie obrazki z gazet, krótkie firanki. Na żelaznych łóżkach piętrzyły się poduszki pod szydełkowymi narzutami. Pośrodku stał stół przykryty wytartą, niebieską ceratą.
„Przytulnie tu” – powiedziała Kinga. – „Szkoda sprzedawać?”
„Ja rozpakuję torby” – zarządziła Janina. – „Kacper, przynieś drewna, leży na podwórku. Kinga, rozejrzyj się tymczasem.”
Dom ożył. W piecu zatrzeszczało drewno, na stole pojawiły się kasza, herbata, cukier, ciastka. Stara kuchenka z odsłoniętą spiralą działała. Kacper przyniósł wody ze studni, Janina postawiła czajnik. Gdy zrobiło się gorąco, otworzyli okna i drzwi, wypuszczając ciepło. Kacper z Kingą poszli się wykąpać w rzece.
Nocą nie dało się spać – dom skrzypiał, jakby narzekał na starość i samotność. Rano Janina przygotowała śniadanie, a potem wysłała młodych na strych, by przeszukali graty, sama zajęła się szafami.
„Fuj, ile tu pajęczyn!” – Kinga przytulała się do Kacpra pod niskim sufitem. Na sznurach wisiała bielizna, zapomniana przez matkę lub babkę. Gratów było mnóstwo, ale nic ciekawego. Zrzucili na dół stos gazet, wzniecając chmurę kurzu. Kinga zauważyła wypadający kartkę.
„Kacper, chodź tu!” – zawołała.
„Co tam?” – zajrzał przez jej ramię. – „List?”
„Posłuchaj” – powiedziała i zaczęła czytać.
„Witaj, Andrzeju. Co się stało? Obiecałeś przyjechać, porozmawiać z rodzicami i wrócić po mnie. Minął miesiąc, a od ciebie ani słowa. Nie wiem, co myśleć, już się zamartwiam. Chciałam powiedzieć przy spotkaniu, ale może to cię przyspieszy: jestem w ciąży. Gdyby mama żyła, powiedziałabym jej, na pewno by mnie wesprzeła. A ciotka… Nie jestem pewna, czy ucieszy się, widząc mój brzuch. Kochany, przyjeżdżaj szybko…”
Dziewczyna pisała o miłości, tęsknocie i czekaniu. Na końcu stało imię – Ewa.
„I co cię tak poruszyło?” – wzruszył ramionami Kacper. – „Zwykły list.”
„Nie rozumiesz” – westchnęła Kinga. – „To nie jest zwykły list. Ty nazywasz się Kacper Andrzejewicz, tak?”
„Tak” – przytaknął, nie łapiąc o co chodzi.
„A list był do Andrzeja. Załapałeś?” – Kinga zaczęła się irytować.
„No i co? Może mama coś wie” – zamyślił się Kacper. – „Pójdę zapytać.”
„Czekaj!” – zatrzymała go Kinga. – „List napisała Ewa, a nie twoja mama. Czemu schowali go w gazecie na strychu? Po co go zachowali?”
„No rzeczywiście, detektyw z ciebie” – zaśmiał się Kacper. – „Co robić? Jak sprawdzić, kto go napisał?”
„Szkoda, iż babci nie ma” – powiedziała Kinga. – „Byłaby wiedziała. A żyje jeszcze ktoś starszy w tej wsi?”
„Nie wiem. Pójdźmy zapytać. Mamo!” – krzyknął, otwierając drzwi do chaty.
„Co?” – odezwała się Janina, kichając od kurzu.
Na łóżku leżały stosy bielizny. „Jest tu jeszcze ktoś starszy?” – spytał Kacper.
„Chyba żyje jeszcze babcia Zosia” – odpowiedziała Janina, patrząc na nich podejrzliwie. – „A czemu pytacie?”
„Chcę dowiedzieć się czegoś o naszej rodzinie. Gdzie mieszka Zosia?” – Kacper udawał zwykłą ciekawość.
„Ostatni dom na końcu wsi. Była jakoś spokrewniona z twoją babcią. Gdzie idziecie?” – krzyknęła za nimi Janina.
„Nad rzekę!” – odkrzyknął Kacper, zabierając Kingę.
Dotarli do pochylonego domu, tonącego w trawie. „Aha, przypomniałem sobieStanęli przed drzwiami i nagle zrozumieli, iż niektóre tajemnice lepiej pozostawić w spokoju, bo miłość, którą czują, jest ważniejsza niż cienie przeszłości.