Zadzwońcie po pomoc, proszę…

newsempire24.com 9 godzin temu

Proszę zawołać Ludmiłę…

Od rania Grażynę prześladowało przeczucie, iż coś ma się wydarzyć. Wszystko, co miało się zdarzyć, już dawno się wydarzyło. Miłość, rodzina, a teraz została sama. Mąż, z którym przeżyła trzydzieści sześć lat, odszedł dwa lata temu. Syn ma swoją rodzinę, dwoje dzieci, wszyscy zdrowi. Po prostu przeczucie święta – domyśliła się w końcu. Jutro Dzień Kobiet.

Od razu przypomniał jej się mąż. Nie ma komu podarować jej mimoz czy tulipanów. Chociaż, co to za myśli? A Szymon, syn? Na pewno wpadnie i ją pozdrowi.

Kiedyś mieli działkę. Malutki domek na sześciu przysłowiowych setkach. Rodzice kupili po kryzysach z lat dziewięćdziesiątych. Dopóki pracowała, jeździła tam na urlop i czasem w weekendy. Gdy przeszła na emeryturę, spędzała tam całe lato, wracając do miasta tylko po zakupy i żeby się wykąpać.

Tamtego roku lato było suche i upalne. Codziennie musiała podlewać grządki. Mąż przyjechał jak zwykle po pracy w piątek. Grażyna od razu zauważyła jego bladość.

— Wszystko w porządku, tylko duszno — machnął ręką na jej uwagi.

— Odpocznij, ja sama skończę. Usiądź w cieniu na ławce — powiedziała.

Usiadł, oparł się plecami o nagrzaną słońcem ścianę domu, patrząc, jak podlewa ogródek. Gdy skończyła i podeszła do niego, od razu zrozumiała, iż coś jest nie tak. Wydawało się, iż drzemie. Ale gdy dotknęła jego ramienia, przechylił się na bok. Zasnął na zawsze na tej ławce.

Jesienią Grażyna sprzedała działkę. Nie mogła tam już jeździć. Wciąż wydawało jej się, iż widzi go siedzącego pod domem. Syn ją zrozumiał.

— I dobrze, dawno powinnaś się tego pozbyć. Po co się męczyć, skoro wszystko można kupić w sklepie przez cały rok.

On sam z żoną i dziećmi jeździł na wakacje nad morze. Pieniądze z działki Grażyna oddała synowi. Ma dwoje dzieci, jemu są bardziej potrzebne. A jej emerytury wystarczy. Chciała wrócić do pracy, ale syn odradził.

— Będziesz zarabiać grosze, a nerwów stracisz za trzy razy tyle — powiedział. Tak zawsze mawiał jej mąż.

— Żeby teraz uczyć w szkole, trzeba mieć nerwy ze stali. jeżeli tęsknisz za lekcjami, ucz wnuki. Masz mnie. W razie czego pomogę.

I tak żyła sama. Oczywiście, brakowało męskich rąk. Ale syn wzywał fachowców, gdy coś się zepsuło albo cieknął kran.

W ostatnich latach z mężem żyli w zgodzie. Za młodu bywało różnie. Kłócili się tak, iż ledwo nie doszło do rozwodu. Mąż owszem, zaglądał do kieliszka, ale ostrożnie. Tylko kobiety zawsze wyczuwają takie rzeczy. Pewnego dnia nie wytrzymała, wypaliła mu wszystko prosto w twarz i wskazała drzwi. Jeszcze by jakąś chorobę do domu przyniósł.

Mąż spakował walizkę, przysiadł na kanapie, żeby „przesiąść się na drogę”. Wtedy wrócił Szymon ze szkoły. Miał wtedy trzynaście lat. Zobaczył ojca z walizą i od razu zrozumiał. Był już duży, wszystko słyszał i widział. Kłótnie rodziców też go męczyły.

— Będziesz mnie nienawidził? — zapytał ojciec.

— Będę — odparł syn i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.

— Nie mogę tak! Nie mogę! — powiedział mąż, uderzając dłońmi w kolana. Wstał i odsunął walizkę za kanapę. — Nakarmisz mnie obiadem? — zapytał, nie patrząc na Grażynę.

Była zmęczona awanturami. Jaka różnica, czy wyjdzie dziś, czy jutro. Może choćby lepiej. Niech idzie, gdy ona i syn będą w szkole. Grażyna nakryła do stołu, zawołała Szymona. Jedli w ciszy, nie odzywając się ani słowem.

Następnego dnia Grażyna nie spieszyła się z pracy do domu. Gdy wróciła, od razu zajrzała za kanapę. Walizki nie było. Zrobiło się jej przykro i pusto. Powoli zaczęła się rozbierać w przedpokoju. Wtedy podniosła wzrok i zobaczyła walizkę na półce pod sufitem. Wpadła do pokoju, otworzyła szafę. Na wieszakach wisiały koszule i spodnie męża. Ulżyło jej.

Ale gdy wrócił z pracy, Grażyna powiedziała z przekąsem, iż szkoda, iż rozpakował walizę, bo może znów będzie musiał się pakować.

Mąż milczał, ale już nie zostawał po godzinach, a jeżeli musiał, dzwonił i uprzedzał. Od tamtej pory kłócili się rzadziej. A w ostatnich latach żyli jak para gołębi. Szkoda, iż nie od razu tak.

Grażyna starała się wspominać tylko dobre chwile. Po co zasmucać się tym, co minęło? Wszystkie urazy odeszły razem z mężem. Czasem nachodziła ją melancholia, ale gwałtownie mijała.

Bycie samej miało swoje plusy. Rzadziej sprzątała mieszkanie. Komu miałoby się tu bałaganić? Gotowała sobie proste, lekkie potrawy. Za to dużo czytała, oglądała seriale. Mąż ich nie cierpiał. Siedział na kanapie, oglądał mecze i wiadomości. A ona na twardym taborecie w kuchni wpatrywała się w mały telewizor na lodówce, aż mdlała jej kark. Kuchnia była mała, nie było gdzie postawić telewizora.

Teraz leżała na kanapie jak królowa i oglądała, co chciała. Myślała o wzięciu kota. Ale sierść wszędzie. I nigdy specjalnie nie lubiła zwierząt.

Jutro Dzień Kobiet. Może kupić tort? Ale kto by go jadł? Syn na pewno wpadnie z życzeniami. Upierze coś sama. I Grażyna zaczęła przeglądać zeszyt z przepisami.

Może kwiaty? Rozejrzała się po pokoju. Nie, od nich będzie jeszcze smutniej. Kwiaty powinien dawać mężczyzna. Po co? Żeby po dwóch dniach je wyrzucić?

Grażyna upiekła babeczki z czekoladą i pomarańczami. Wnuki je uwielbiały. Przekaże je przez syna. Zmęczona usiadła przed telewizorem. Leciał jakiś film, który już widziała. Oczy same się zamknęły i Grażyna zasnęła.

Obudził ją dzwonek do drzwi. Podskoczyła z zaskoczenia. Serce zabiło jak spłoszonego ptaka. Od dawna nikt do niej nie przychodził, odzwyczaiła się od gości. Dzwonek powtórzył się, nagląc ją.

Syn?— To ja, Andrzej — powiedział przez telefon — właśnie wróciłem nad morze, ale obiecałem, iż zadzwonię i powiem, iż wszystko dobrze… więc dzwonię.

Idź do oryginalnego materiału