„Zadzwoń po pomoc – usłyszał głos w swojej głowie, więc rozejrzał się wokół.”

twojacena.pl 11 godzin temu

„Dzwoń po pogotowie!” – rozległ się czyjś głos w głowie, a Krzysiek rozejrzał się wokół.

Pewien znajomy opowiedział mi tę historię.

Często bywa tak, iż ktoś mówi nam o cudzie, który go spotkał, a my nie wierzymy. Słuchamy, kiważemy głową, ale w duchu myślimy: „Niemożliwe. Zmyśla, uroiło mu się, pomylił życzenie z rzeczywistością”. Jakie cuda? Jacy aniołowie? Jaki Bóg? Same babskie banialuki, którym szkoda choćby uwagi.

Skąd niby mają się brać cuda w naszych szalonych, zinformatyzowanych czasach? I dlaczego akurat jakiemuś dziwakowi się przytrafiają, a reszcie nie? No, chyba iż i mnie coś takiego się przydarzy – wtedy może uwierzę.

Właśnie tak myślał dwudziestoośmioletni Krzysiek. Mieszkał z mamą, Zofią Tadeuszówną. Ojciec zmarł, gdy chłopak miał dziesięć lat. Ożenku się nie śpieszył. Spotykał się z nieśmiałą dziewczyną, Olą. Najpierw chciał kupić mieszkanie, żeby wprowadzić tam młodą żonę. Dwie kobiety na jednej kuchni to przecież przepis na kłótnie. Wynajmować? Po co się spieszyć? A i mamę nie chciał zostawiać samej.

Tak, pod względem współczesnych standardów – staroświecki chłopak. Pracował w IT, czyli po prostu był komputerowcem. Pewnego dnia, w środku pracy, zadzwoniła do niego mama. Nigdy nie przeszkadzała bez powodu. jeżeli dzwoniła, to znaczy, iż coś się stało. Krzysiek od razu odebrał.

„Synku…” – głos mamy był słaby, łzawy. „Złamałam nogę. Tak boli… Nie mogę się ruszyć.”

„Gdzie jesteś?” – Krzysiek poderwał się z krzesła, serce waliło mu jak młot.

„Leżę koło naszego Biedronki… Pogotowie już wezwałam. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, bo różnie może być…”

„Mamo, jadę!” – i rzucił się na pomoc.

Kolejny telefon zastał go już w samochodzie. Mama powiedziała, iż zabierają ją do szpitala wojewódzkiego. Krzysiek natychmiast zawrócił. Gdy dotarł na miejsce, mama była już na sali operacyjnej. Godziny spędzone na korytarzu w oczekiwaniu wydawały się wiecznością.

„Proszę przyjść jutro, gdy przeniosą ją z oddziału intensywnej terapii na salę” – powiedział chirurg.

Słońce już zachodziło, gdy Krzysiek wychodził ze szpitala. W drodze do domu wstąpił do sklepu, by kupić mamie sok i owoce. Wyszedł z siatką w ręce i zauważył kobietę, która przeszła obok, zataczając się. Zdziwił się – wyglądała na stateczną, a tu nagle pijana? Doszedł do auta, ale jeszcze raz na nią spojrzał.

A ta zatrzymała się, wyciągnęła rękę, jakby szukała oparcia, ale nie znalazła, zachwiała się i runęła na chodnik. Krzysiek, bez wahania, podbiegł.

Postawił siatkę, przykucnął, spróbował ją ocucić. Bez reakcji. Pochylił się – zero zapachu alkoholu. Co robić? Medycyna nie była jego mocną stroną. Nigdy nic poważnego mu nie było. A wokół nikogo.

„Słyszy mnie pani? Źle się czuje?” – zapytał, a potem klepnął ją lekko po policzkach.

„To nie pomoże. Dzwonić na pogotowie i podłożyć coś pod głowę” – głos w jego głowie rozległ się tak wyraźnie, iż Krzysiek rozejrzał się wokół.

Ale ulica była pusta. Tylko w oddali jakiś mężczyzna z pieskiem na smyczy. Za daleko, żeby go słyszeć. A kobieta leżała nieprzytomna – na pewno nic nie mówiła.

Krzysiek wyciągnął telefon i zadzwonił po karetkę.

„Powiedz, iż to udar. Niech się spieszą” – znów ten głos.

Rozejrzał się raz jeszcze. Powtórzył dyspozytorowi słowo w słowo. Pewnie rozmawiał sam ze sobą, wewnętrzny monolog.

„Teraz podnieść głowę. Ostrożnie.”

Ale nie miał pod ręką nic odpowiedniego. Zdjął koszulę, podłożył pod głowę kobiety i czekał na karetkę, w duchu modląc się, by przyjechała szybko.

„Nie siedź, porządnie rozetrzyj jej uszy.”

Zaczął więc mocno pocierać jej uszy, aż zrobiły się czerwone jak buraki. Może to pomogło, bo gdy usłyszał wycie syreny, powieki kobiety drgnęły.

„Dzięki Bogu, ocknęła się” – Krzysiek odetchnął z ulgą.

Ze sklepu wyszły dwie kobiety, zaczęły pytać, doradzać. Zbierali się gapie.

W końcu podjechała karetka. Lekarze otoczyli pacjentkę, ostrożnie wnieśli na nosze, załadowali do środka.

„To udar?” – zapytał Krzysiek jednego z nich.

„Wygląda na to. Pan jest lekarzem?”

„Nie. Ja tylko… wezwałem pomoc.”

„Wszystko pan dobrze zrobił, choćby głowę podniósł. Mam nadzieję, iż zdążyliśmy.” – lekarz wskoczył do karetki.

„Do którego szpitala ją wieziecie?” – krzyknął nie wiadomo po co.

„Do wojewódzkiego.” – drzwi się zatrzasnęły i karetka odjechała z wyciem syren.

Widowisko się skończyło, ludzie się rozeszli. Krzysiek otrzepał koszulę i włożył ją z powrotem. Szukał wzrokiem siatki z zakupami. Ale zniknęła. Pewnie ktoś z gapKrzysiek tylko wzruszył ramionami, uśmiechnął się pod nosem i poszedł do domu, myśląc, iż czasem życie lubi płatać figle, ale i tak wszystko jakoś się ułoży.

Idź do oryginalnego materiału