„Zadzwoń po karetkę” – odezwał się czyjś głos w głowie, a Krzysztof rozejrzał się wokoło.
Ta historię opowiedział mi pewien znajomy.
Często bywa, iż słyszymy opowieści o cudach, które przytrafiły się komuś innemu, a my choćby nie próbujemy w nie uwierzyć. Słuchamy, kiwać głowami, ale w duszy myślimy – to nieprawda. Zmyślił, przesadził, przyśniło mu się, pomylił pragnienie z rzeczywistością. Gdzie te cuda? Gdzie aniołowie? Gdzie Bóg? Staroświeckie bajania, nie warto w nie wierzyć.
Skąd mają się brać cuda w tym szalonym, cyfrowym wieku? I dlaczego akurat jemu miałoby się objawić, a nie wszystkim innym? No, chyba iż i mnie coś takiego spotka, wtedy może uwierzę.
Tak właśnie rozumował dwudziestoośmioletni Krzysztof. Mieszkał z matką, Zofią Tadeuszówną. Ojciec zmarł, gdy Krzyś miał dziesięć lat. Żenić się nie spieszył. Spotykał się z nieśmiałą dziewczyną, Weroniką. Najpierw kupi mieszkanie, gdzie wprowadzi młodą żonę, a dopiero potem ślub. Dwie kobiety w jednej kuchni to nieporozumienie. Wynajmować? Po co się spieszyć? No i nie chciał zostawiać matki samej.
Tak oto – według współczesnych standardów – staromodny chłopak. Pracował w branży IT, po prostu jako programista. Pewnego dnia, w środku dnia pracy, zadzwoniła do niego mama. Nigdy nie przeszkadzała mu bez powodu. jeżeli dzwoniła, znaczyło to, iż coś się stało. Krzysztof natychmiast odebrał.
– Synku – głos matki był słaby i drżący. – Złamałam nogę. Tak boli… – westchnęła. – Nie mogę się ruszyć.
– Gdzie jesteś? – Krzysztof tak się zdenerwował, iż choćby zerwał się z krzesła.
– Leżę koło naszego „Biedronki”. Już wezwałam karetkę. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, bo różnie może się zdarzyć…
– Mamo, jadę! – Krzysztof rzucił się na pomoc.
Kolejny telefon zastał go już w samochodzie. Matka powiedziała, iż zabierają ją do szpitala wojewódzkiego. Krzysztof natychmiast zawrócił. Gdy dotarł na miejsce, operacja już trwała. Przesiedział kilka godzin na korytarzu, czekając na jej koniec.
– Przyjdź jutro, jak przeniosą ją z OIOM-u na oddział – powiedział chirurg, wychodząc do niego.
Słońce już zachodziło, gdy Krzysztof opuszczał szpital. W drodze do domu wstąpił do sklepu, by kupić matce sok i owoce. Wyszedł z paczką i zauważył kobietę, która mijała go, chwiejąc się na nogach. Zdziwił się, iż kobieta w tak dobrym stanie i wieku jest wyraźnie pijana. Krzysztof doszedł do samochodu i jeszcze raz spojrzał za nią.
A ta zatrzymała się, wyciągnęła rękę, jakby szukała oparcia, ale nie znalazła, zachwiała się i runęła na asfalt. Krzysztof bez namysłu podbiegł.
Postawił torbę na ziemi, przykucnął, zawołał. Kobieta nie dawała znaków życia. Pochylił się i powąchał – żadnego zapachu alkoholu. Co teraz? Medycyna nie była jego mocną stroną. Nigdy nie chorował poważnie. Wokół nikogo.
– Słyszy mnie pani? Jest pani chora? – spytał, a potem klepnął ją parę razy w policzki, próbując wrócić do przytomności.
„To nie pomoże. Zadzwoń po karetkę i unieś jej głowę, podłóż coś pod nią”.
Głos w jego głowie zabrzmiał tak wyraźnie, iż Krzysztof rozejrzał się wokół.
Ale na ulicy nie było nikogo. Tylko w oddali mężczyzna spacerował z pieskiem na smyczy. Za daleko, by Krzysztof mógł go usłyszeć. A kobieta leżała nieprzytomna – na pewno nic nie mówiła.
Krzysztof wyjął telefon i wezwał pogotowie, wyjaśniając sytuację.
„Powiedz, iż to udar. Niech się spieszą”.
Znów ten głos. Krzysztof znów się rozejrzał. Powtórzył dyspozytorowi, iż to udar, i poprosił o szybki przyjazd. Pomyślał, iż to po prostu jego własne myśli, wewnętrzny monolog.
„Dobra, teraz podnieś jej głowę. Tylko ostrożnie”.
Ale nie miał pod ręką nic odpowiedniego. Zdjął koszulę, podłożył pod głowę kobiety i czekał na karetkę, w duchu modląc się, by przyjechała szybko.
„Nie siedź, porządnie rozetrzyj jej uszy”.
Zaczął mocno pocierać jej uszy, aż stały się czerwone. Może to pomogło, a może sama zaczęła wracać do siebie, bo gdy usłyszał wycie łamiące się przez ulicę syreny, powieki kobiety zadrżały.
„Dzięki Bogu, ocknęła się”. Krzysztof odetchnął z ulgą.
Ze sklepu wyszły dwie kobiety, zaczęły wypytywać, doradzać. Wokół Krzysztofa zbierał się tłum ciekawskich.
W końcu podjechała karetka, lekarze rzucili się do akcji, ostrożnie przenieśli kobietę na nosze, włożyli do środka.
– To udar? – spytał Krzysztof jednego z nich.
– Wygląda na to. Pan jest lekarzem?
– Nie. Ja tylko… wezwałem pomoc – zmieszał się.
– Wszystko pan dobrze zrobił, choćby głowę podniósł. Mam nadzieję, iż zdążyliśmy – powiedział lekarz i wskoczył do karetki.
– Do którego szpitala ją wieziecie? – krzyknął za nim Krzysztof, sam nie wiedząc czemu.
– Do wojewódzkiego – odpowiedział i zatrzasnął drzwi. Karetka z syreną i światłami pomknęła w noc.
Widowisko się skończyło, ludzie się rozeszli. Krzysztof otrzepał koszulę i włożył ją z powrotem. Rozejrzał się za torbą z zakupami dla matki. Ale torbę ktoś zabrał. „Nic, jutro kupię nowe” – pomyślał i poszedł do samochodu.
W domu choćby nie jadł. Cały czas myślał o tym, co się stało. Kto mógł mówić w jego głowie? Człowiek stale rozmawia sam ze sobą, ale nigdy wcześniej nie było to aż tak… realne. Nigdy nie słyszał głosu, który by nim kierował. Zwykle działał instynktownie, a dopiero potem myślał. A w takich sytuacjach myśli są chaotyczne, nieuporządkowane, nie zdążą się ułożyć w jasne zalecenia. I w życiu nie postawiłby diagnozy – słyszał o udarzeDopiero gdy po latach odwiedził mały kościółek na wsi i zobaczył na ścianie zdjęcie zmarłej już wówczas Antoniny, a obok młodego mężczyznę o twarzy identycznej jak jego własnej, zrozumiał, iż tamtego dnia na ulicy głos w jego głowie wcale nie był złudzeniem.