Zadzwoń do mnie jutro

newsempire24.com 1 dzień temu

Zadzwonię do ciebie jutro

Marek leżał na plecach. W zagłębieniu obojczyka spoczywała głowa Oli. Przerzuciła nogę przez niego, a dłoń przycisnęła do jego piersi, tuż nad sercem. Nasłuchiwał jej regularnego oddechu, rozkoszując się chwilą. „Tak mógłbym leżeć całe życie…” – pomyślał i przymknął oczy.

Drgnął nagle, jakby ktoś szturchnął go w bok, i obudził się. Obok poruszyła się Ola.

— Co, już czas? — zamruczała niewyraźnie.

Nie widział okna z kanapy, ale po tym, jak w pokoju zrobiło się ciemno, domyślił się, iż jest już wieczór – dawno minął czas, by opuścić ich tymczasowe gniazdko. Tak nie chciało się stąd wychodzić…

Poznali się za późno, gdy oboje byli już związani zobowiązaniami wobec rodzin i dzieci. Żyli od spotkania do spotkania, w męczącym oczekiwaniu na te słodkie chwile sam na sam. Marek mimowolnie westchnął, a Ola uniosła głowę.

— Już zupełnie ciemno! — wykrzyknęła, natychmiast rozbudzona, i zerwała się z łóżka.

W miejscu na piersi, gdzie przed chwilą leżała jej dłoń, zrobiło się zimno. Była tu, obok niego, a jego serce już bolało z tęsknoty i samotności.

— Wstawaj, jeszcze trzeba jechać. Co ja powiem mężowi?

— Prawdę. — Marek odsunął prześcieradło i też się podniósł.

Szybko się ubierali, nie patrząc na siebie. Jemu było wszystko jedno, co go czeka w domu. Dawno się z tym pogodził. Męczyło go kłamanie i ukrywanie się. Ona jednak była nerwowa i zirytowana, iż niepotrzebnie zasnęli, zmarnowali cenny czas.

— Powiesz, iż wstąpiłaś do sklepu, spotkałaś koleżankę, dawno się nie widziałyście, zagadałyście się — podsunął pomysł Marek.

— On zna wszystkie moje koleżanki. Może do niej zadzwonić. — Ola uparcie unikała jego wzroku.

— Wymyśl kogoś z przeszłości, ze szkoły, ze studiów. Nie koleżankę, tylko dawną znajomą.

— A co ty powiesz swojej żonie? — Ola przestała zapinać guziki bluzki i wpatrywała się w niego.

Podszedł do niej, objął, zajrzał w oczy.

— Ona dawno już nie pyta. Domyśla się. — Marek zaczął ją całować, a ona rozluźniła się w jego ramionach.

Ciemność gęstniała, owijała ich niewidzialnym całunem, jakby nie chciała ich wypuścić.

Ola delikatnie, ale stanowczo odsunęła go.

— Tak nigdy stąd nie wyjdziemy — powiedziała i pośpiesznie dopinała bluzkę.

Marek chciał coś powiedzieć, uspokoić ją. Setki razy proponował, by powiedzieć prawdę mężowi, żonie, wyrwać się z zaklętego kręgu kłamstw. Ale dzieci… Uwielbiał swoją dziesięcioletnią Zosię, a Ola martwiła się o dwunastoletniego syna.

Gdy zaczęli się spotykać, myślał, iż prześpią się kilka razy i skończy się na tym. Ale wszystko okazało się bardziej skomplikowane, poważne. Był gotów poświęcić dla niej wszystko, ale czy ona też? Ola unikała odpowiedzi, zwlekała, prosiła, by nie naciskał. Marek znów westchnął.

— No nie gniewaj się, przecież umówiliśmy się… — W jej głosie zabrzmiały przepraszające nuty.

— Zejdź do samochodu, klucze są w kieszeni kurtki. Ja posprzątam — powiedział i zabrał się za składanie pościeli.

— Tylko się nie spóźnij — krzyknęła mu Ola z przedpokoju.

Jak gwałtownie minęło kilka godzin. Zwykle, gdy już nasycili namiętność, leżeli i rozmawiali, snuli plany. A dziś tak niefortunnie zasnęli. Pozostało jakieś niedopowiedzenie, niezatarte wrażenie niedokończonego spotkania.

Przygaszone światło słabej żarówki z przedpokoju ledwo oświetlało pokój. Drzwi zatrzasnęły się. Ola wyszła. Marek złożył kanapę, schował prześcieradła do szuflady pod nią. Gospodyni ich nie ruszała. Marek wyprostował się, rozejrzał po pokoju — czy nie zostawili śladów. Nie, wszystko czyste.

W ciasnym przedpokoju gwałtownie się ubrał, wyjął z kieszeni przygotowane banknoty (wcześniej wypłacone z bankomatu) i położył je na komodzie. Kliknął wyłącznikiem i wyszedł.

Mieszkanie na kilka godzin wynajmował od samotnej starszej kobiety. Pomysł i adres podsunął kolega z pracy, który kiedyś też z niego korzystał.

Gospodyni wychodziła o umówionej porze. Nie interesował się, dokąd. Ona potrzebowała pieniędzy, oni z Olą — miejsca na spotkania.

Mogli wynająć pokój w hotelu. Ale po pierwsze, łatwo było wpaść na znajomych, po drugie, nie chciał kłaść się na łóżku, na którym przed nimi spały dziesiątki innych par.

Schodząc po schodach, Marek minął kobietę z ciężkimi siatkami. Machinalnie się przywitał, przeciskając się bokiem. Ona nie odpowiedziała. Czuł, jak wierci mu plecy podejrzliwym spojrzeniem.

W swoim bloku, gdzie mieszkał z żoną i córką, wszyscy się witają, choć prawie nikogo nie znał. Tak było przyjęte.

Tu, w tej starej kamienicy, z nieznajomymi się nie witało. Może dlatego, iż mieszkańcy znali się od lat, a obca twarz wzbudzała ciekawość i podejrzenia.

Wszedł do samochodu i spojrzał na Olę.

— Jedziemy?
W ciemności nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy.

— Może masz rację. Powiedzieć prawdę, skończyć z tym kłamstwem. Tak nam dobrze razem. Ale gdzie będziemy mieszkać? Gdybyśmy zdecydowali się być razem.

Niedopowiedzenie chyba też ją przytłaczało.

— Coś wymyślimy. Wynajmiemy coś na początek.

— Takie jak to? — Jej głos zadrgał.

Nie odpowiedział, patrzył przed siebie, wyjeżdżając z podwórka. Na obrzeżach nie było korków, zaczęły się bliżej centrum. Nie dojeżdżając do domu Oli, zatrzymał samochód. Pochyliła się ku niemu do ostatniego pocałunku — ostatni moment bliskości przed rozstaniem.

— Do wtorku?

Idź do oryginalnego materiału