Zabrałam do siebie starszą mamę i żałuję. Nie mogę jej oddać, a przed znajomymi wstyd.

newskey24.com 2 dni temu

Przyszło mi do głowy, aby przelać na papier swoją historię, tak intymną i ciężką, iż przytłacza mnie niczym kamień na sercu. Potrzebuję porady — mądrej, przemyślanej, abym mogła znaleźć sposób, by wydostać się z tego bagna, w które sama się wpakowałam.

Każde z nas ma swoje problemy i wyzwania. Powinniśmy uczyć się nie oceniać innych, ale podać im pomocną dłoń, gdy ktoś tonie w rozpaczy, nie widząc wyjścia. Nikt nie jest ustrzeżony przed podobnym losem — dzisiaj osądzasz, a jutro sam znajdziesz się w podobnej pułapce.

Sprowadziłam mamę do siebie. Ma już 80 lat i wcześniej mieszkała na wsi pod Suwałkami, w starym domu z przekrzywionym dachem. Sama nie dawała już sobie rady — zdrowie zaczęło się pogarszać, nogi odmawiały posłuszeństwa, ręce się trzęsły. Widząc, jak tam samotnie gaśnie, postanowiłam przewieźć ją do mojego mieszkania w mieście. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, jaki ciężar biorę na swoje barki i jak bardzo to zmieni moje życie.

Na początku wszystko układało się jak z płatka. Mama zamieszkała ze mną w Warszawie, w moim trzypokojowym mieszkaniu, i wydawało się, iż panuje porządek. Nie mieszała się w moje sprawy, nie hałasowała — siedziała w swoim pokoju, który z troską przygotowałam. Zrobiłam wszystko, aby jej było wygodnie: miękkie łóżko, ciepły koc, mały telewizor na stoliku. Musiała wychodzić tylko do łazienki, toalety i do kuchni — starałam się otoczyć ją wygodą. Dbałam o jej dietę, gotowałam tylko zdrowe rzeczy, jak nakazali lekarze: żadnych tłuszczów, minimum soli, wszystko na parze. Leki — drogie, niezbędne — kupowałam za swoją pensję. Jej emerytura to śmiech, nie pieniądze, co z tego brać?

Ale po kilku miesiącach wszystko zaczęło się psuć. Mama miała dość miejskiego życia — monotonnego, szarego jak betonowe mury wokół. Zaczęła narzucać swoje zasady, czepiała się o wszystko, co mogła, robiąc z igły widły. Raz, iż nie starła kurz na czas, innym razem zupa nie taka, jeszcze innym razem zapomniałam o jej ulubionej herbacie. Wszystko było nie tak, wszystko ją drażniło. Potem przyszły manipulacje — wywoływała litość, teatralnie wzdychała, powtarzała, iż na wsi było jej lepiej niż w moim „więzieniu”. Jej słowa raniły mnie jak nóż, ale milczałam, zaciskałam zęby, starając się nie reagować na prowokacje.

Moja cierpliwość była na skraju. Zmęczona byłam ciągłymi wyrzutami, krzykami, jej wiecznym niezadowoleniem. Doszło do tego, iż zaczęłam się uspokajać tabletkami, a po pracy stałam przed wejściem, nie mogąc zmusić się do wejścia do domu. Tam, za drzwiami, czekało mnie nie ciepło, a pole bitwy — miejsce, gdzie codziennie przegrywałam. Moje życie zamieniło się w koszmar, z którego nie ma ucieczki.

Odesłać mamę z powrotem na wieś? To nie opcja. Tam po prostu nie przetrwa — dom rozpadający się, brak ciepła i warunków. A jak miałabym ją tam zostawić, na pastwę losu? A co powiedzą znajomi? Już widzę ich potępiające spojrzenia, słyszę szepty: „Córka, a matkę zostawiła… Jaki wstyd!” Wstydzę się choćby o tym myśleć, wstydzę się przed ludźmi, przed samą sobą. Ale sił już mi nie starcza.

Sytuacja jest jak ciasny węzeł, którego nie potrafię rozwiązać. Jestem wyczerpana, pusta, zagubiona. Jak żyć z nią pod jednym dachem? Jak sobie radzić z jej uporem, tą ścianą pretensji i żalu? Jak ją uspokoić, nie tracąc siebie? Jestem w kropce i z każdym dniem coraz bardziej tonę w tej beznadziei.

Czy ktoś z was ma podobne doświadczenia? Jak radziliście sobie ze starszymi bliskimi, których charaktery przypominają ostre kamienie łamiące naszą cierpliwość? Jak nie stracić zmysłów, gdy najbliższa osoba staje się najcięższym wyzwaniem? Podzielcie się, proszę, — potrzebuję światła na końcu tego ciemnego tunelu.

Idź do oryginalnego materiału