Nazywam się Kasia i mam trzydzieści sześć lat. Od sześciu lat jestem w związku małżeńskim i wychowuję troje dzieci. Najstarszy, Tomek, ma pięć lat. Młodsza, Zosia, ma trzy lata. A najmłodszy, Staś, skończył właśnie pół roku. Nie pracuję zawodowo, cały czas spędzam w domu, zajmując się dziećmi. Pracowałam tylko raz po studiach, przed pierwszym urlopem macierzyńskim. Od tamtej pory jestem mamą na pełen etat. I wiecie co? To wcale nie jest takie łatwe, jak się wydaje.
Michała poznałam prawie po trzydziestce. Wtedy moje koleżanki już dawno założyły rodziny, a ja wciąż biegałam między biurem a wynajmowanym mieszkaniem. Był wysoki, charyzmatyczny, pewny siebie. Miał za sobą sportową przeszłość, pracował jako kierownik działu. choćby nie przypuszczałam, iż taki mężczyzna mógłby zwrócić na mnie uwagę. Ale pewnego dnia zaprosił mnie na spotkanie ze swoją matką – wtedy zrozumiałam, iż to poważna sprawa.
Jego mama, Helena, okazała się niezwykle ciepłą i serdeczną kobietą. Od razu powiedziała: „Dbaj o tę dziewczynę”. Kilka miesięcy później wzięliśmy ślub.
Kiedy urodził się Tomek, zrezygnowałam z pracy i całkowicie poświęciłam się dziecku. Później przyszła na świat Zosia, a niedawno – Staś. Nie zostawiam ich ani na chwilę. Tomek chodzi na tańce i zajęcia plastyczne, Zosia na razie uczy się w domu. Nie posyłamy jej do przedszkola, bo sama mogę się nią zająć. Naprawdę uważam, iż jestem dobrą matką. Moje dzieci mają ciepło, wygodnie i ciekawie.
Ale w pewnym momencie wszystko zaczęło się zmieniać. Po trzecim porodzie przytyłam. Teraz ważę około osiemdziesięciu kilogramów, choć kiedyś byłam drobna – ważyłam nie więcej niż pięćdziesiąt. Wtedy regularnie chodziłam na siłownię, dbałam o paznokcie, o siebie.
Teraz nie mam na to ani czasu, ani siły. Gdy próbuję zrobić ćwiczenia, Staś zaczyna płakać, Zosia prosi o picie, a Tomek woła, żebym spojrzała na jego rysunek. Czasem po prostu nie mam siły wstać z kanapy – bo noc była bezsenna, bo karmienie, bo jestem wykończona. Nie narzekam, po prostu tak to wygląda.
Na początku Michał żartował. Nazywał mnie „pączusiem” albo „misiaczkiem”. Mówił, iż jestem teraz milsza – dosłownie i w przenośni. Śmiałam się razem z nim. Ale potem żarty się skończyły.
W zeszły piątek jedliśmy obiad. Nałożyłam sobie trzy kotlety – cały dzień byłam na nogach, nic nie jadłam. Wtedy Michał nagle wyjmuje mi widelec z ręki, zabiera dwa kotlety i rzuca lodowatym tonem: „Musisz schudnąć”. A potem dodaje: „Jeśli zwrócę uwagę na inną kobietę, będzie to twoja wina. Nie moja”.
Siedziałam jak oszołomiona. Zrobiło mi się niedobrze. Tak, wiem, iż przytyłam. Tak, nie poznaję siebie w lustrze. Ale czy nie zasługuję choć na odrobinę szacunku? Urodziłam mu troje dzieci. Zrezygnowałam z kariery. Zrezygnowałam z siebie.
Chętnie poszłabym na manicure, zrobiła pedicure, umówiłabym się na masaż. Kupiłabym sobie piękną sukienkę. Ale nie mamy ani czasu, ani pieniędzy na takie rzeczy. Wszystko idzie na dzieci, na zajęcia dodatkowe, na raty. Michał jest kierownikiem, musi wyglądać idealnie. Pomagamy jeszcze jego mamie. A ja? Robię sobie maseczki z płatków owsianych i miodu wieczorami, gdy dzieci już śpią.
Nie kupiłam sobie nic nowego od ponad roku. A kiedy wchodzę do sklepu, wychodzę z płaczem. Bo wszystko jest za małe, za wąskie. Bo już nie jestem taka jak dawniej.
Straciłam wiarę, iż znów będę szczupła jak kiedyś. Pozostała mi tylko nadzieja, iż Helena nie pozwoli Michałowi zniszczyć naszej rodziny. Bo już nie czuję się jego żoną. Tylko matką i sprzątaczką. Ale czy to za mało, żeby mnie szanować?…