Zabójczo urocza: jak urok potrafi zmylić i rozczulić.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Moja przyjaciółka, Jagoda Kwiatkowska, ma język zawieszony jak mało kto. Jest efektowna, zadziorna i przebiegła. Ale czasem potrafi się tak słodko skurczyć, iż od razu ma się ochotę wziąć ją na ręce i przytulić. To jej specjalność.

Pamiętam, jechaliśmy autokarem na wycieczke. Turystów było po brzegi. Za kierownicą siedział poważny gość, pan Zdzisiek. Czekała nas długa nocna podróż, a Zdzisiek nie miał zmiennika. Obrzucił naszą hałaśliwą grupę wzrokiem i rzucił:

— Jechać daleko, boję się, iż mi się oczy zamkną. Dziewczyny, która dotrzyma mi towarzystwa? Posiedzi sobie ze mną, pogada? Odwdzięczę się.

Ludzie skrzywili się jak po cytrynie – żal kierowcy, ale nikt nie palił się do nocnych pogaduszek. Wszyscy marzyli, żeby zapaść w drzemkę i obudzić się na miejscu.

Na ratunek przyszła Jagoda – zgodziła się zabawiać pana Zdzięka, reszta mogła spać. Przesiadła się na przód, poprawiła spódniczkę, spuściła oczy – taka skromnisia, aż miło.

— Nie wiem, o czym mówić, jestem nieśmiała, ale spróbujmy…

Pasażerowie układali się do snu, Zdzisiek gnał szosą, autobus pożerał kilometry. Jagoda zaczyna:

— O czym pogadamy, szefie? Może o pierwszej miłości? Było to dawno temu, miałam… dziewiętnaście lat…

— O, to temat! — aprobuje Zdzisiek. — Ja też kiedyś miałem… w poprzedniej epoce. Wal, kędzierzawa!

— W owych zamierzchłych czasach zdarzyła mi się pierwsza miłość — ciągnęła Jagoda. — No… albo druga, trzecia, kto to zliczy. W każdym razie gdzieś w pierwszej dziesiątce. Imienia kawalera nie zdradzę. Dla niepoznaki nazwijmy go… Pimpuś.

Zdzisiek kręcił kierownicą i kiwał głową. Jagoda opowiadała cichutko, jak pewnego dnia spotkała się z Pimpusiem i ogarnęła ich tak szalona namiętność, iż aż na środku rynku!

— Zrozumieliśmy, iż całe życie szliśmy ku sobie! — mówiła, błyszcząc oczami. — Wstaliśmy zaraz po obiedzie i ruszyliśmy na spotkanie z przeznaczeniem! I połączyliśmy się na rozstaju dróg, gdy na niebie zapalały się pierwsze gwiazdy, a w okolicznych knajpach zaczynały pękać pierwsze głowy…

— Bajerujesz jak zawodowiec! — pochwalił Zdzisiek. — No i co, daliście czadu? Zaiskrzyło?

— Wszystko pięknie, tylko gdzie się kochać? — westchnęła Jagoda. — U mnie nie, u Pimpusia nie. U znajomych wszystkie kąty zajęte, na pokój kasy brak…

— Znajome problemy! — przyznał Zdzisiek. — Też miałem takie sytuacje za młodu. Hormony buzują, baba ognista, a łóżka jak na złość nie ma. Można się co najwyżej położyć na jezdni!

— Szukaliśmy ustronnego miejsca, ale na próżno — ciągnęła Jagoda. — Z rozpaczy choćby spróbowaliśmy w altance w parku… ale i tam pełno par! Jakaś zaraza miłosna! W końcu Pimpuś mówi: „Słonko, może innym razem?”

Sen ze Zdzięka spadł jak ręką odjął. Ryknął tak, iż mało kierownicy nie puścił.

— Co?! Jaki „innym razem”? Frajer ten twój Pimpuś. Gdybym ja był na jego miejscu… Skąd ty takich wygrzebujesz?

Jagoda zaśmiała się tajemniczo, jak syrena.

— Żartowałam, panie Zdzisiek! Mądry Pimpuś znalazł rozwiązanie. Zaprowadził mnie do bloku, gdzie klapa na dach nie była zamknięta…

— O, to co innego! — uspokoił się Zdzisiek. — Dach też się nada, byle dziewczyna gorąca i noc ciemna. Gwiazdy, chmury, romantyka… Pewnie, iż pamiętam, jak raz na strychu zajezdni… ale mniejsza. Mów dalej, Jagódeczko.

Gdy Jagoda ma wenę, potrafi zawstydzić niejednego poetę. Z przejęciem opowiadała, jak patrzyło na nich północne niebo, jak malutcy byli na tej ogromnej dachówce, a nad nimi tylko wszechświat i nic więcej!

—…jęcząc z namiętności, zaczęliśmy się rozbierać — szeptała słodko Jagoda. — Miałam na sobie modny topik z haczykami z tyłu. Łamiąc paznokcie, rozpinałam je jeden po drugim! Spódniczka, lekka jak dmuchawiec, zsunęła się z bioder, odsłaniając matową biel skóry… ciepły wiatr igrał z moimi niesfornymi lokami… o, jakie wtedy miałam loki!

Zdjęcie ze Zdzięka jak ręką odjął. Warczał i stękał – o śnie mowy być nie mogło. Jagoda choćby teraz to kobieta z obrazka, a co dopiero dziewiętnastoletnia studentka – cały autobus by się oblizał.

— Zdejmowałam z siebie wszystko, byle szybciej stanąć w płomieniach miłości! — recytowała Jagoda. — W półmroku mignął wąski pasek mojej bielizny… owiał nas korzenny zapach naszych ciał, tęsknoty, rozkosznego napięcia… I wtedy Pimpuś powiedział…

— Tak! Tak! — mamrotał Zdzisiek, przymykając oczy. — Co powiedział?…

— Powiedział: „Fajnie wyglądasz, Jagoda! Rozbierz się jeszcze raz?”

Zdzięka ponownie mało szlag nie trafił. Na szczęście był zawodowcem i utrzymał autokar na drodze.

— Przed nim naga baba stoi, a on „rozbierz się jeszcze raz”? — zawył. — Co to za półgłówek? Dałbym mu takiego bobu, iż dentysta by plomb nie nadążył wsadzać! Ale opowiadasz pierwsza klasa, prawda. Żywo! Powinnaś pracować w telefonie erotycznym.

Autobus pędził szosą. Migotały pojedyncze światła. Jagoda zaczęła kolejną część opowieści o Pimpusiu. Z zapałem opisywała, jak ich ciała splotły się w uścisku, serca tłukły jak dzwony, w uszach huczał sztorm, a każde dotknięcie wywoływało burzę uczuć… i zatrzymali się na dachu jak dwie krople, które zlały się w jedną w czarze wszechświata…

— I?… i… i… — podpuszczał Zdzisiek. — Kończ, Jagódko, nie przestawaj! Ech, gdzie moje dziewiętnaście lat!

—…i wtedy Pimpuś powiedział: „Nie trafiłem!” — zakończyła Jagoda.

Jagoda chichotała, Zdzisiek znów ryczał i walił pięścią w kierownicę. Trzeba dodawać, iż cały autokar słuchał tej rozmowy i nikt choćby nie drzemnął? W każdym razie podróż byłaTylko wtedy żarówka w autobusie zaczęła migać jak szalona, a na tylnych siedzeniach rozległ się zbiorowy jęk zawodu, bo nikt już nie mógł udawać, iż nie słucha.

Idź do oryginalnego materiału