Za późno, by zawrócić: Drogi powrotnej brak

twojacena.pl 5 dni temu

No już, Antonina Grzegorzewna, podratowaliśmy panią, zalecenia są. Teraz tylko nie zaniedbywać, trzeba o siebie dbać – uśmiechnął się lekarz, klepnął ją po ramieniu i z galanterią uchylił drzwi, żeby mogła wyjść z torbami.

Antonina czuła, jak w gardle staje jej gulka. Choć w szpitalu znalazła się z niemiłego powodu, to jednak trochę polubiła to miejsce. Przynajmniej trochę odpoczęła. A wszystko dlatego, iż przez ostatnie lata pracowała jak wół, nie dając sobie ani chwili wytchnienia. Bała się choćby poprosić o wolne w weekend. Wysokie ciśnienie, zawroty głowy, osłabienie – wszystko ignorowała. W końcu wylądowała w szpitalu z nerwicą i kłopotami z sercem. Leżała miesiąc, a jej matka mało co nie padła obok z nerwów.

A Gosia, jej mąż? Jakby nigdy nic. Ani się zorientował, iż żony nie ma. A może i rzeczywiście nie zauważył – ledwie Antonina wyjechała, do ich domu wtargnęła teściowa. Z garnkami, szmatkami i morałami.

– Antosiu, no zrozum, nasz Gosieńka to jak dziecko. Kto się nim zaopiekuje, jak nie ja? Ty masz mamę, ona przy tobie, a ja posiedzę z syneczkiem – gadała słodko teściowa przez telefon.

Antonina zgrzytała zębami. Wszystko, czego latami uczyła męża – poszło w piach. Samodzielność, pomoc w domu – rozpuściło się jak cukier w herbacie. Znów była złą jędzą, a jego mama – dobrą wróżką, która „ratuje” synka przed żoną-tyranką. Choć kto tu kogo terroryzował – to jeszcze pytanie.

Wspominanie pierwszych lat małżeństwa było nieprzyjemne. Wtedy teściowa w ogóle nie dawała im żyć. Dzwoniła choćby do sypialni: „Śpicie już? A może tam u was coś nie tak, jak powinno być?” Koszmar.

A poznali się w dość zabawny sposób. Antonina wyszła wtedy z domu po kłótni z „przyjaciółką”, która okazała się zdrajczynią. Szła ulicą, rozmyślając, jakie to życie niesprawiedliwe – gdy nagle o mało nie przywalił w nią mężczyzna z drzewa. A adekwatnie gałąź. Podniosła wzrok – a tam Grześ, zawieszony.

– Co pan, oszalał?! Chce się pan zabić?! – oburzyła się.

– Kota ratowałem! – burknął urażony.

Kota oczywiście nie było. Mruczek zwiał, ale Grześ został. Antonina przyniosła drabinę i linę, pomogła mu zejść. Tak się poznali. Tak zaczęła się ich historia – piękna, ale z robakiem.

Po ślubie Antonina gwałtownie zrozumiała, iż mąż to nie tylko niedojda. To wręcz dziecko. Ani talerza umyć, ani śmieci wynieść. Wszystko z jękiem. A ona ciągnęła wszystko sama: kredyt, praca, chora matka. On za to skarżył się swojej mamie, a ta – jej. W końcu Antonina wzięła się za wychowanie męża na serio. I, trzeba przyznać, odrobiła lekcję.

Grześ zaczął się zmieniać. Uczył się gotować, sprzątać, choćby przejmował inicjatywę. Teściowa odpuściła – choć czasem płakała za rogiem, użalając się nad synkiem. Ale wszystko było pod kontrolą. Aż do szpitala.

Teraz zaczynało się od nowa. Antonina zadzwoniła do męża – cisza. Dziwne. W poniedziałek miał wolne, zwykle o tej porze już jadł śniadanie. Spróbowała u teściowej – też nie odbierała. Serce zrobiło flipa. Wsiadła w taksówkę i pojechała do domu. W środku – niepokój.

Weszła, włożyła klucz do zamka – w tym samym momencie drzwi się otworzyły. Na progu stała obca kobieta.

– A ty kto? – spytała lodowato Antonina.

– Jestem Magda. Ukochana Grzegorza. A ty, kochanieńka, już tu nie mieszkasz. Więc bądź tak miła i znikaj z naszego życia.

Antonina zastygła. Zanim zdołała ogarnąć słowa, drzwi się zatrzasnęły.

– Zaraz twoje graty wyniosę – dobiegło z mieszkania.

Po chwili torby, jedna po drugiej, zaczęły „wychodzić” za próg. Lekko przydeptując stopą tę „ukochaną”, Antonina usiadła na swoją kratkową torbę i wykręciła policję. Nie harowała tyle lat, żeby teraz oddawać wszystko zdrajcy.

Gdy przyjechali funkcjonariusze, wyrzuciła oboje – i męża, i tę „Malwinę”. Grześ milczał, ale jego nowa zaczęła się awanturować.

– To też jego mieszkanie! Nie możesz nas wyrzucić!

– Mogę – spokojnie odparła Antonina. – Wszystko jest na mnie. Idźcie do mamy, poskarżcie się.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za nimi, po raz pierwszy od dawna odetchnęła pełną piersią. Przewietrzyła pokój, wyrzuciła po łóżku i złożyła pozew o rozwód. Najpierw bolało. Ale potem… zrobiło się wolno.

Minął miesiąc. W pewną niedzielę, wylegując się w łóżku, rozkoszowała się wymarzonym urlopem. Zadzwonił telefon.

– Gocha – pomyślała. I odebrała.

– Antoś, kochanie… Tęsknię. Nikt mnie tu nie kocha. To wszystko przez mamę. Wybacz mi. Zabierz mnie z powrotem…

Antonina słuchała w milczeniu. W końcu parsknęła śmiechem.

– Serio? Żebym cię zabrała? Po wszystkim?

On dalej gadał jak dzieciak. A ona wyłączyła telefon, opadła na poduszkę i uśmiechnęła się pod nosem.

– No i proszę – powiedziała sobie. – Bałam się, iż życie się skończyło. A to dopiero się zaczyna.

Idź do oryginalnego materiału