Że serce nie zna wieku, a samotność boli bardziej niż starość. Śmiałam się z tego, bo babcia była twardą kobietą — taką, która przetrwała PRL, śmierć męża i trzy operacje, a mimo to codziennie miała siłę piec szarlotkę i mówić, iż „życie jest piękne”.
Nie sądziłam, iż to właśnie ona zostanie ofiarą kogoś, kto nauczył się żerować na cudzej nadziei.
Wszystko zaczęło się, gdy pojechała do sanatorium. Pierwszy raz od lat — wreszcie chciała „pooddychać innym powietrzem”. Wracała stamtąd rozpromieniona jak nastolatka.
– Poznałam takiego pana — powiedziała z rumieńcem na twarzy. – Nazywa się Rysiek. Taki elegancki, oczytany, wdowiec.
Słuchałam z uśmiechem, ale gdzieś w środku zapaliła mi się czerwona lampka. Za dobrze to brzmiało.
Rysiek zaczął do niej dzwonić codziennie. Przysyłał kwiaty, pisał liściki. Po miesiącu przyjechał w odwiedziny. Był szarmancki, zabawny, pełen uroku. Dla babci – jak z bajki.
A ja? Ja wtedy nie chciałam jej psuć szczęścia.
Babcia kwitła. Nowe sukienki, fryzura, makijaż. Kupiła sobie choćby perfumy — pierwsze od śmierci dziadka. Mówiła, iż Rysiek ją rozumie, iż znów czuje się potrzebna.
– Wiesz, on też całe życie ciężko pracował. Miał firmę, dom, samochód. Tylko teraz mu ciężko, bo coś tam mu zablokowali pieniądze w banku.
To był pierwszy moment, gdy coś mnie ukłuło. „Zablokowali pieniądze” — klasyka.
– Babciu, tylko nie pożyczaj mu – ostrzegłam.
– Dziecko, co ty, przecież to porządny człowiek! – oburzyła się. – Ja wiem, kogo mam przed sobą.
Nie wiedziała.
Z konta babci zniknęło najpierw 20 tysięcy. Potem kolejne 30. Na końcu sto — oszczędności całego życia.
Powiedziała mi dopiero, gdy było już po wszystkim. Rysiek nagle „pojechał za granicę załatwiać sprawy”. Telefon zamilkł. Profil na Facebooku zniknął.
Zostały tylko zdjęcia — te, na których trzyma ją za rękę i patrzy z czułością, która dziś wydaje mi się jak drwina.
Nie chodziło o pieniądze. Najgorszy był wstyd.
Babcia płakała w kuchni, ściskając w dłoniach rachunek z banku.
– Jak ja mogłam być taka głupia... – powtarzała. – Całe życie sobie radziłam, a teraz dałam się nabrać jak dziecko.
Próbowałam ją pocieszyć, iż to nie jej wina, iż on był oszustem, iż takich ludzi trzeba karać.
Zgłosiliśmy to na policję, ale funkcjonariusz tylko westchnął.
– To nie pierwszy taki przypadek – powiedział. – Tacy „panowie z sanatorium” żerują na samotnych kobietach.
Babcia przestała wychodzić z domu. Zamknęła się w sobie, jakby ktoś zgasił w niej światło.
Pewnego wieczoru usiadłam z nią przy stole.
Powiedziałam:
– Babciu, on cię okradł, ale to on powinien się wstydzić, nie ty. Ty dałaś mu coś, czego on nigdy nie zrozumie — miłość.
Spojrzała na mnie łzami i wyszeptała:
– Ale ja chciałam tylko, żeby ktoś mnie przytulił.
I wtedy zrozumiałam, iż to nie była głupota. To była potrzeba bycia kochaną, której nikt już wcześniej nie wypełnił.
Minęło pół roku. Ryska nie znaleźli. Policja umorzyła sprawę.
Babcia już nie wierzy w miłość. Nie wierzy choćby w ludzi.
Ale każdego dnia odkłada kilka złotych z emerytury. Mówi, iż „na czarną godzinę”. A ja wiem, iż tak naprawdę odkłada, żeby znów mieć coś swojego — coś, czego nikt jej już nie zabierze.












