Decyzja o wyjeździe za granicę była wspólną decyzją – moją i mojego męża, Andrzeja. Zostawiłam dzieci pod jego opieką, a sama wyjechałam do Niemiec, żeby zarobić na nasz wymarzony dom. Mieliśmy jedno marzenie – zbudować miejsce, które będzie naszym schronieniem, które stanie się domem dla nas i naszych dzieci. Pracowałam dniami i nocami, wysyłając pieniądze na każdy etap budowy. Fundamenty, dach, okna – wszystko powstało dzięki mojej pracy i wyrzeczeniom.
Przez te lata widywałam rodzinę rzadko. Wróciłam kilka razy na święta, ale większość czasu spędziłam w obcym kraju, tęskniąc za bliskimi i naszym domem, który widziałam tylko na zdjęciach, które przysyłał mi Andrzej. Ufałam mu. Był moim mężem, ojcem naszych dzieci. Dom został zapisany na jego nazwisko – „bo tak będzie prościej”, jak to ujął, kiedy podpisywaliśmy dokumenty.
Po 30 latach pracy za granicą postanowiłam wrócić na stałe. Miałam nadzieję, iż teraz, kiedy dzieci są dorosłe, a my z Andrzejem możemy cieszyć się spokojnymi latami, znajdę w tym domu szczęście, na które tak ciężko pracowałam. Ale rzeczywistość okazała się inna.
Kiedy przekroczyłam próg domu, poczułam, iż coś jest nie tak. Andrzej nie powitał mnie z radością, na którą liczyłam. W jego oczach widziałam chłód, którego wcześniej nie znałam. niedługo dowiedziałam się prawdy.
– Aniu, musimy porozmawiać – powiedział, patrząc na mnie z mieszanką wstydu i zdenerwowania.
– Co się dzieje, Andrzeju? – zapytałam, nie przeczuwając jeszcze, co za chwilę usłyszę.
– Dom… nie jest już nasz – powiedział, unikając mojego wzroku. – Musiałem go przepisać na naszego syna. Byłem w trudnej sytuacji finansowej i to była jedyna opcja.
– Co? – wykrztusiłam, czując, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. – Przepisałeś dom? Ten dom, który budowaliśmy razem? Na syna? Bez mojej wiedzy?
– To była trudna decyzja – tłumaczył się. – Ale to było konieczne.
Nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Przez 30 lat pracowałam na ten dom, poświęciłam wszystko – czas, zdrowie, życie rodzinne – żebyśmy mogli go zbudować. A teraz dowiaduję się, iż nie należy już do mnie?
Kilka dni później próbowałam porozmawiać z naszym synem.
– Mateusz, ten dom to była moja praca, moje życie – powiedziałam, próbując zachować spokój. – Czy naprawdę nie widzisz, iż to, co zrobił twój ojciec, było niesprawiedliwe?
– Mamo, ojciec powiedział, iż to była wasza wspólna decyzja – odpowiedział Mateusz, unikając mojego wzroku. – Poza tym, wyjechałaś. To on tutaj wszystko prowadził.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Czy moje własne dziecko uważało, iż nie mam prawa do domu, który budowałam przez lata? Czy moja praca za granicą była niewidoczna, bo nie byłam tu na co dzień?
Przez kolejne tygodnie mieszkałam w tym domu jako gość. Każdy kąt przypominał mi o moim poświęceniu, o marzeniach, które teraz wydawały się tylko wspomnieniem. Andrzej zachowywał się, jakby nic się nie stało, a Mateusz unikał rozmów na ten temat.
W końcu zebrałam się na odwagę i postawiłam sprawę jasno.
– Andrzeju, pracowałam na ten dom przez 30 lat. Ty miałeś tu wszystko dzięki moim pieniądzom. jeżeli myślisz, iż tak to zostawię, mylisz się.
– Aniu, czego ode mnie oczekujesz? – zapytał z irytacją. – To była nasza decyzja, a teraz próbujesz robić z siebie ofiarę.
– Nasza decyzja? – krzyknęłam. – Nigdy mnie nie zapytałeś. Nigdy nie dałeś mi szansy decydować.
Zrozumiałam, iż walka o ten dom była nie tylko walką o materialną własność, ale przede wszystkim o moje poczucie godności. Czy mogłam go odzyskać? Nie wiem. Ale wiedziałam jedno – nie pozwolę, żeby 30 lat mojego życia zostało sprowadzone do „zbytecznego wysiłku”.
Zaczęłam szukać pomocy prawnej, choć wiedziałam, iż sprawa może być trudna. Ale to, co budowałam przez lata, zasługiwało na walkę – jeżeli nie o dom, to przynajmniej o moje miejsce w tej rodzinie, które wydawało się, iż straciłam. Bo czasem trzeba stanąć w obronie samej siebie, choćby jeżeli wydaje się, iż wszystko zostało już stracone.