Chcieliśmy się nacieszyć sobą, zbudować coś więcej niż tylko codzienność – mieć przestrzeń, podróże, rozwój. Ale jego matka miała inny plan.
Z pozoru miła, schorowana kobieta, która wiecznie coś składała – rękę, nogę, serce. Zawsze „coś”. Gdy dzwoniła, nigdy nie pytała: „Jak się macie?” – tylko: „Kiedy będę babcią?”
Z początku się śmialiśmy. Z czasem śmiech zamienił się w milczenie.
A potem zaczęły się dramaty. Leżenie w łóżku. Płacz do słuchawki. Wizyty w szpitalu, które kończyły się diagnozą: „To tylko nerwy”. Ale ona wracała z opowieściami, iż lekarz powiedział, iż „tylko wnuk trzyma ją przy życiu”.
Zaczął się szantaż emocjonalny.
– „Gdybyście kochali rodzinę, już dawno bym tuliła wnuka” – powtarzała, patrząc na mnie z wyrzutem.
Marcin coraz częściej był rozdarty. Raz płakał ze złości, raz z bezradności. A ja czułam, iż zaczynamy się oddalać. Zamiast rozmów – ciche dni. Zamiast bliskości – presja.
Pewnego dnia wrócił z pracy i powiedział:
– „Zróbmy to. Dla niej. Nie chcę być tym, który ją zabije.”
Wtedy pękłam.
– „Dla niej? A co z nami? Z naszym życiem? Miłością?” – krzyknęłam.
– „Wszystko ma być pod dyktando jej łez i teatralnych omdleń?”
Tego wieczoru pojechałam do niej sama. I zastałam ją w kuchni, jak tańczyła z sąsiadką przy głośnej muzyce i kieliszku wina w ręce. Zdrowa. Uśmiechnięta. Pełna życia.
Zamarła na mój widok.
– „A więc to prawda. Ty tylko grasz.”
Nie zaprzeczyła. Wzruszyła ramionami.
– „Każda matka ma prawo pragnąć wnuka.”
– „Ale nie każda matka niszczy dziecko, żeby go wymusić.”
Wróciłam do domu i powiedziałam Marcinowi wszystko. Nie chciał wierzyć. Pojechał. Zobaczył. I wrócił ze łzami.
Nie mamy dziś dzieci. Ale mamy siebie. I granicę, której już nikt nie przekroczy.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Po 25 latach wyznała mi prawdę, która odmieniła wszystko": Spotkaliśmy się na szkolnym zjeździe