Mój tata ma dobrą pracę, a mama również wnosi znaczący wkład do rodzinnego budżetu. Jednocześnie zawsze byłam wychowywana z nastawieniem, iż pieniądze nie spadają z nieba i muszę na nie ciężko pracować. Nie byłam rozpieszczana drogimi i niepotrzebnymi prezentami, jak niektóre dzieci. Zamiast tego dwa razy w roku jeździliśmy na wakacje i dobrze jedliśmy.
Znaczna część rodzinnego budżetu była inwestowana w moją edukację. Kluby, sekcje, choćby jeżeli potrzebowałam drogiego gadżetu na studia, subskrypcji programu lub aplikacji — wszystko zostało kupione. Mój tata i mama zawsze wierzyli, iż należy myśleć o przyszłości, źle jest być oszczędnym i żyć dniem dzisiejszym.
Ogólnie rzecz biorąc, zgadzam się z nimi i dlatego nigdy nie prosiłam o nic więcej niż to, co już dostałam. Kiedy brałam ślub, choćby nie spodziewałam się, iż dostanę drogi prezent. Wolałam postawić na to, iż będzie on racjonalny i przydatny. I dokładnie tak się stało. W środku wesela, kiedy gratulacje spływały jedne za drugimi, mój tata zabrał głos i ogłosił prezent dla młodej pary. Moi rodzice podarowali nam mieszkanie!
Mój mąż i ja byliśmy w szoku nie do opisania. Myślałam, iż rodzice dadzą nam tylko pieniądze, ale nie miałam pojęcia, iż dostaniemy całe mieszkanie! Mama i tata mają jeszcze dwa inne mieszkania oprócz tego, w którym mieszkają. Jedno odziedziczyła moja mama po swoich rodzicach, a drugie kupili sami. Ta nieruchomość zawsze była pozycjonowana jako pewien wkład w przyszłą emeryturę.
"Na emeryturze nie można wyłącznie iść na spacer! Będziemy wynajmować mieszkania i stać nas będzie na wyjazd do sanatorium przynajmniej raz w roku!" - lubiła marzyć moja mama. Przez cały czas mieszkania były wynajmowane. Nie można powiedzieć, iż to dużo pieniędzy, ale to też znaczący wzrost dochodów.
Mieszkanie było zarejestrowane na mojego ojca, a on postawił warunek, iż oficjalnie przerejestruje je na nas dopiero po dziesięciu latach małżeństwa! To jest ta klauzula z gwiazdką. Było to oczywiście nieprzyjemne, ale jak to mówią: kto płaci, ten gra. Musieliśmy się zgodzić. Zdecydowanie nie zamierzamy się rozwodzić. Miłość i tak dalej. Pozwolono nam całkowicie przemeblować mieszkanie, ponieważ zamierzaliśmy w nim zamieszkać. I w następny weekend, my, szczęśliwi nowożeńcy, przeprowadziliśmy się z naszego wynajętego mieszkania do mieszkania mojego taty.
Postanowiliśmy, iż zainwestujemy część pieniędzy, które otrzymaliśmy na wesele, w remont. W końcu przez wiele lat mieszkali tu lokatorzy, a mieszkanie się zużyło. I chcieliśmy przynajmniej sami wybrać tapetę, coś, co nam się podobało. Po miesiącu kurzu i brudu mieszkanie zostało przekształcone. Dokonaliśmy kosmetycznych napraw i odświeżyliśmy niektóre meble. Mój mąż i ja byliśmy szczęśliwi! Trzy miesiące później moja matka zadzwoniła do mnie i poprosiła mnie i mojego męża, abyśmy przyszli do nich po pracy, aby porozmawiać.
Mój mąż i ja nigdy nie spodziewaliśmy się, jak to zaproszenie się potoczy. Moi rodzice zażądali, abyśmy wyprowadzili się z mieszkania! Byłam w takim szoku, iż musiałam choćby zapytać, czy źle usłyszałam... "Przeanalizowaliśmy wszystko jeszcze raz i uznaliśmy, iż postąpiliśmy irracjonalnie. Okazuje się, iż pozbawiłaś nas kolejnego źródła dochodu, a przyzwyczailiśmy się już do pewnego poziomu dobrobytu. Jesteś młoda, sama zarobisz na mieszkanie!" - powiedziała moja matka.
Ostatnie zdanie wryło mi się głęboko w uszy. Słyszałam to już wcześniej. Moja teściowa, matka mojego męża, powtarzała nam to setki razy. Nie podobał jej się prezent od moich rodziców. Po ślubie długo upierała się, iż powinniśmy byli odmówić przyjęcia tego prezentu.
Teraz mamy dwa tygodnie na wyprowadzenie się z mieszkania, w które zainwestowaliśmy połowę naszych ślubnych pieniędzy. Nie ma o czym mówić — rodzice nas pogrążyli...