Najpierw był zawał, potem konieczność operacji, rehabilitacja, a na końcu – utrata pracy. Mama rzuciła swoje zajęcie, by się nim opiekować. W ciągu roku wszystko się posypało: oszczędności się skończyły, a kredyty rosły jak grzyby po deszczu. Rodzice zawsze byli dumni – nigdy nie prosili o pomoc. Ale przyszedł moment, w którym nie mieli wyjścia.
Zadzwonili najpierw do mojego brata – najmłodszy, świetna praca za granicą, zarabia w euro. Odmówił. „Nie mam z czego” – rzucił oschle. Potem siostra – świeżo po rozwodzie, ale z trzema mieszkaniami, które wynajmuje. Usłyszałam rozmowę przypadkiem: „Mama i tata to dorośli ludzie, nie moja sprawa, iż źle zarządzali pieniędzmi”.
Matka nie wytrzymała. Siedziała wtedy w kuchni z głową w dłoniach, dławiona łzami. „Nie chodzi o pieniądze, tylko o to, iż ich serca są puste” – powiedziała.
Zaczęłam pracować na dwa etaty. Sprzedałam swoje auto, odwołałam wakacje, zaczęłam gotować w domu na sprzedaż. To był czas, kiedy nie spałam po nocach, martwiąc się, jak opłacić prąd i wykupić leki dla taty.
I wtedy – po dwóch latach – coś się zmieniło. Tata zmarł. Matka została sama. A wtedy… brat i siostra nagle się zjawili. Przywieźli kwiaty, łzy, piękne słowa. Ale nie zapomnę ich min, kiedy mama nie zaprosiła ich do domu po pogrzebie. Odwróciła się, spojrzała na mnie i powiedziała: „Dziękuję, iż byłaś. Jesteś moim jedynym dzieckiem”.