Z życia wzięte. "Pod jednym dachem z synem i synową robię wszystko w domu": Gdy zatrudniła sprzątaczkę za moimi plecami, bez wahania ją odprawiłam

zycie.news 4 godzin temu

Od dnia, w którym sprzedałam swoje mieszkanie „bo na co mi takie duże sama” i wprowadziłam się do nich „na spokojną starość”.

Spokojna ta starość nie jest ani trochę.

Od początku było jasne, jaka jest moja rola w tym domu. Syn do pracy, synowa do pracy, wnuki do szkoły i przedszkola, a ja – kuchnia, pranie, podłogi, zakupy, obiady, „mamo, gdzie są moje skarpetki?”, „babciu, zrobiłabyś naleśniki?”.

Nie narzekałam. Przynajmniej miałam poczucie, iż jestem potrzebna. Że nie jestem tylko starym meblem postawionym w kącie.

– Jak to dobrze, iż z nami mieszkasz – mówiła synowa, kiedy wracała po osiemnastej, z siatkami, z obłędem w oczach. – Bez ciebie byśmy zginęli.

To „bez ciebie byśmy zginęli” było dla mnie jak medal na szyi.

Dopóki nie usłyszałam innego zdania.

Zaczęło się niewinnie.

– Mamo, ty się za dużo narobisz – powiedział syn pewnego wieczoru, kiedy widział, jak stoję przy desce do prasowania, a zegar pokazuje dwudziestą drugą. – Plecy cię bolą, ręce masz spuchnięte. Nie jesteś już młoda.

– A kto to wszystko zrobi, jak nie ja? – prychnęłam. – Myślisz, iż garnki same się umyją?

Synowa siedziała przy stole z laptopem, coś pisała.

– Rozmawialiśmy… – zaczęła niepewnie. – Może zatrudnilibyśmy sprzątaczkę raz w tygodniu? Do cięższych rzeczy. My się z Maćkiem złożymy, ciebie odciążymy. Co ty na to?

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył otwartą dłonią w twarz.

– Sprzątaczkę? – powtórzyłam. – A ja to co?

Roześmiałam się krótko.

– Ja jestem sprzątaczką, pralką i zmywarką w jednym. Jeszcze i za darmo.

– Mamo, nie o to chodzi – westchnął syn. – Po prostu… chcesz, żeby cię potem zanosili do lekarzy? Widzisz sama, jak się męczysz.

Synowa dodała:

– To dla twojego dobra. Tylko raz w tygodniu. Podłogi, łazienka, okna raz na jakiś czas. Ty i tak będziesz robić swoje.

„Dla twojego dobra”.
Tak mówią, kiedy chcą człowiekowi wyrwać coś z rąk.

Przez kilka dni temat ucichł. Myślałam, iż zrozumieli.
Tymczasem w sobotę rano usłyszałam dzwonek.

Otwieram drzwi – stoi kobieta, może czterdzieści parę lat, w rękawiczkach w kieszeni, z wiaderkiem i torbą ze środkami czystości.

– Dzień dobry, ja do pani Kasi – uśmiechnęła się. – W sprawie sprzątania.

Zrobiło mi się gorąco.

– W jakiej sprawie? – zapytałam lodowato.

– No… dom umówiony na dziś, na dziesiątą, sprzątanie cykliczne, raz w tygodniu. Pani Kasia wszystko tłumaczyła przez telefon.

Wyciągnęła notes.

– Tu mam zapis: „proszę się nie przejmować mamą, ona się wstydzi, ale my wiemy, iż trzeba jej ulżyć”.

Prawie usłyszałam, jak mi coś pęka w środku.

„Proszę się nie przejmować mamą”.

– Proszę sobie iść – powiedziałam cicho, ale każde słowo było twarde jak kamień. – Nie potrzebujemy pani.

Kobieta speszyła się.

– Ale ja… Pani już wpłaciła zaliczkę – bąknęła. – Ja mam cały dzień rozplanowany…

– To nie mój problem – ucięłam. – Nikt mnie o zdanie nie pytał. W moim domu obca baba nie będzie mi myła podłóg. Radziłam sobie całe życie, poradzę sobie dalej.

Zatrzasnęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i pierwszy raz od dawna się rozpłakałam. Nie z bólu kręgosłupa. Z upokorzenia.

Synowa wróciła po południu cała w skowronkach.

– I co, jak poszło? – zapytała, zdejmując buty. – Pani Basia była? Łazienka błyszczy?

Spojrzałam na nią zimno.

– Pani Basia poszła tam, skąd przyszła – powiedziałam. – Odprawiłam ją.

Zamarła.

– Co zrobiłaś? – głos jej podszedł do góry.

– Kazałam jej wracać. – Wzruszyłam ramionami. – Nikt mnie nie będzie wyręczał w moim domu.

Podniosłam głos.

– I nikt nie będzie za moimi plecami mówił, iż się mnie „nie przejmuje”, bo ja się „wstydzę”. Ja nie jestem kaleką, tylko starą babą, która jeszcze ma dwie ręce!

Syn zerwał się z kanapy.

– Mamo, zwariowałaś? – krzyknął. – My tej kobiecie zapłaciliśmy! Nie mamy tylu pieniędzy, żeby wyrzucać w błoto! Chcieliśmy ci pomóc, a ty robisz sceny!

– Pomóc? – zaczęłam się trząść. – To się pyta człowieka, czy chce tej pomocy. A nie organizuje za jego plecami obce babiszcze, żeby mi zaglądało do szafek! A może jeszcze mam oddać jej fartuch i klucze?

Synowa zaczerwieniła się.

– Mamo, ja całe życie słuchałam, jak byłaś dumna, iż jesteś gospodynią, iż dom to twoje królestwo – powiedziała drżącym głosem. – Ale teraz nie jest PRL. Ja pracuję, Maciek pracuje, ty nie masz dwudziestu lat. Ja nie wyrabiam, ty nie wyrabiasz. Myślałam, iż ci ULŻĘ. A ty robisz z siebie męczennicę.

– Bo tym właśnie jestem w tym domu! – wybuchłam. – Męczennicą od garów, szmat i wnuków! Mieszkam u was, to chcę być potrzebna. A wy mi chcecie zabrać jedyne, co jeszcze umiem robić. Kim będę, jak sprzątaczka zajmie moje miejsce? Starą babą z czerwonym kubkiem w rogu, którą się mija w drodze do lodówki.

Zapadła cisza.
Widziałam, iż moje słowa trafiły. I ich, i mnie.

Przez tydzień w domu panowała wojna cicha.

Synowa robiła swoje, ale przestała ze mną rozmawiać. Wnuki wyczuwały napięcie, pytały nieśmiało:

– Babciu, czemu mama płakała w łazience?

Udawałam, iż nie słyszę. Myłam okna z takim impetem, jakbym chciała je wyszorować do kości.

Wieczorem bolało mnie już wszystko. Ręce drżały, plecy paliły, ale ściskałam zęby.

„Pokażę im, iż jeszcze mogę” – powtarzałam sobie.

Aż któregoś dnia, schodząc z wiadrem po schodach do piwnicy, zakręciło mi się w głowie. Świat przechylił się znienacka. W ostatniej chwili złapałam poręcz.

Wiaderko stoczyło się w dół, woda rozlała się po stopniach.

– Mamo! – usłyszałam krzyk syna. – Co ty robisz?!

Stałam, przyklejona do poręczy, serce waliło mi jak młot.

Nikomu nie powiedziałam, iż dwa dni wcześniej lekarz zwiększył dawkę tabletek na serce. Że od dawna mnie przed takim wysiłkiem ostrzegał.

Wieczorem synowa weszła do mojego pokoju bez pukania. Usiadła na krześle, jakby nagle straciła wszystkie siły.

– Podsłuchałam cię, jak rozmawiałaś przez telefon z koleżanką – powiedziała. – Mówiłaś jej, iż boisz się, iż jak przestaniesz sprzątać, to już do niczego się nie przydasz. Że będziesz „zbędna”.

Objęła się ramionami.

– Wiesz, co ja usłyszałam? Że ty… wolisz ryzykować zdrowiem i życiem, niż pozwolić sobie pomóc. Bo myślisz, iż wtedy ciebie nie będzie w tym domu.

Zacisnęłam usta.

– A ty wiesz, co ja usłyszałam? – odparłam. – Że jestem problemem, który trzeba obejść, bo się „wstydzę” sprzątaczki. Że się mnie nie bierze pod uwagę, tylko załatwia wszystko nad moją głową.

Popatrzyłyśmy na siebie jak dwie obce kobiety, które nagle wpadły na siebie w tym samym korytarzu.

– Moja mama całe życie harowała – powiedziała cicho. – Na emeryturze miała już tak zniszczone stawy, iż nie była w stanie trzymać kubka. I wiesz co mówiła? „Szkoda, iż nikt mi wcześniej nie zabrał tej ścierki z ręki”. Ja nie chcę, żebyś skończyła tak jak ona.

– A ja nie chcę skończyć jak worek ziemniaków postawiony w kąt – szepnęłam. – Bo jak wejdzie sprzątaczka, to powiecie: „super, babcia nie musi już nic robić”. A potem powiecie: „po co nam babcia?”.

Głos mi się załamał.

– Ja się boję, rozumiesz? Boję się, iż jak zabierzecie mi to sprzątanie, to… już naprawdę nie będę wam potrzebna.

Następnego dnia rano, gdy jeszcze parzyłam kawę, zadzwonił domofon. Serce zabiło mi mocniej.

– To pani Basia – usłyszałam w słuchawce. – Mówiłam, iż dziś przyjdę, ustalimy wszystko jeszcze raz.

Zamarłam.
Synowa podeszła, przejęła słuchawkę.

– Proszę wejść – powiedziała. – Ale od razu zaznaczam: decyzję podejmiemy razem. Z mamą.

Spojrzała na mnie pytająco.

– Spróbujemy jeszcze raz? – zapytała. – Ale na naszych zasadach. Na twoich też. Ty mówisz, co pani może robić, czego nie, co wolisz zrobić sama. Raz w tygodniu. Reszta – przez cały czas twoje królestwo.

Uśmiechnęła się słabo.

– A jak ci się nie spodoba, sama ją odprawię. Ale nie bez rozmowy. Nie za twoimi plecami.

Patrzyłam na nią chwilę. Na tę kobietę, którą kiedyś nazywałam „obcą”, a która dziś była jedyną osobą, z którą mogłam podzielić ten dom – i strach, i zmęczenie.

Wzięłam głęboki oddech.

– Wejdzie – powiedziałam w końcu. – Ale niech pamięta, iż tu jest mój dom. I ja też muszę się nauczyć, iż rozdzielanie pracy nie znaczy wyrzucenia mnie na śmietnik.

Mieszkam z synem i jego rodziną. Synowa zatrudniła sprzątaczkę, a ja ją odprawiłam – z dumy, ze strachu, z poczucia, iż zabiera mi moje miejsce.

Dopiero gdy prawie spadłam ze schodów z wiadrem, zrozumiałam, iż prawdziwy dramat nie jest w tym, iż ktoś obcy umyje mi łazienkę.

Tylko w tym, iż tak bardzo chciałam być potrzebna, iż byłam gotowa się przy tym zajechać.

Idź do oryginalnego materiału