Że ktoś poda rękę, zapyta, czy mam co jeść, czy radzę sobie z papierami, które nagle zwaliły się na moje barki. Stało się odwrotnie. Jeszcze tego samego dnia, kiedy trumna zniknęła w ziemi, zobaczyłam, jak spojrzenia krewnych zaczynają się zmieniać.
Zamiast współczucia pojawiły się pytania o pieniądze, o dom, o to, co po nim zostało. A kiedy wyszło na jaw, iż nie tylko nic wielkiego nie zostało, ale iż na dodatek są długi – wszyscy odsunęli się ode mnie jak od trędowatej.
Zostałam sama przy stole, z plikiem rachunków i listów z banku. Telefony, które kiedyś dzwoniły codziennie z pytaniem "jak się trzymasz", ucichły. Nikt nie miał czasu, nikt nie miał miejsca, żeby mnie wysłuchać.
Każdy kolejny dzień zaczął być walką – nie o lepsze życie, a o przetrwanie. Emerytura ledwo starczała na jedzenie, a komornik nie pytał, czy mam na leki. Nocami budziłam się z lękiem, iż jutro przyjdą zabrać meble, iż zostanę bez dachu nad głową.
Czułam się, jakby cały świat postawił mnie w kącie i odwrócił plecami. Najbardziej bolało jednak to, iż zawiodła rodzina – ci, których kochałam i dla których żyłam. Okazało się, iż w ich oczach byłam tylko balastem, ciężarem, który łatwiej odrzucić niż podtrzymać.
Teraz siedzę sama w pustym mieszkaniu. Cisza przygniata mnie bardziej niż długi. Patrzę na zdjęcie męża i pytam w myślach: "Dlaczego zostawiłeś mnie z tym wszystkim sama?".