Siedzę przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek zimnej herbaty. Wczorajszy dzień wciąż wraca do mnie jak zły sen. Czuję się tak, jakby grunt pod moimi stopami nagle zniknął, a całe moje życie rozsypało się na drobne kawałki. Po 40 latach małżeństwa mój mąż, Andrzej, spakował walizki i odszedł. Do niej. Do kobiety, o której istnieniu dowiedziałam się zaledwie kilka tygodni temu.
Pamiętam, jak wtedy usiadł naprzeciwko mnie, jego twarz była napięta, a ręce drżały. Myślałam, iż chce porozmawiać o czymś ważnym – może o naszym zdrowiu, może o planach na emeryturę. Ale jego słowa uderzyły mnie jak cios.
– Maria, muszę ci coś powiedzieć. Mam kogoś. Od dwóch lat... Kocham ją. Chcę zacząć nowe życie.
Najpierw myślałam, iż to żart. Patrzyłam na niego, czekając na wyjaśnienie, na uspokojenie. Ale jego spojrzenie było twarde, pełne czegoś, czego nigdy wcześniej w nim nie widziałam. Determinacji? Może ulgi, iż w końcu to powiedział?
– Kogoś? Andrzej, o czym ty mówisz? Przecież jesteśmy małżeństwem. 40 lat razem, wspólny dom, dzieci, wnuki. Jak możesz to wszystko wyrzucić do kosza? – mówiłam, ale mój głos drżał, a słowa wydawały się bez znaczenia.
– Maria, to nie tak, iż nie doceniam tego, co mieliśmy. Ale zrozum... z nią czuję, iż żyję. Że mogę jeszcze być szczęśliwy. – Jego słowa były jak sztylety wbijane w moje serce.
– Szczęśliwy? A co z moim szczęściem? Co z nami? Andrzej, poświęciłam dla nas całe życie! Byłeś moim wszystkim – wykrzyczałam, ale on tylko spuścił wzrok.
Nie wiem, jak długo siedzieliśmy w tej ciszy. Pamiętam tylko, jak wstał, spakował walizki i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Teraz ten dom, który przez lata wypełniał się śmiechem, rozmowami i ciepłem, wydaje się obcy, zimny, pusty.
Patrzę na zdjęcia wiszące na ścianie – nasz ślub, narodziny dzieci, wakacje nad morzem. Czy to wszystko było kłamstwem? Czy przez te wszystkie lata udawał, iż mnie kocha? A może coś zmieniło się w nim, a ja tego nie zauważyłam?
Próbuję przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz spojrzał na mnie tak, jak dawniej – z miłością, z czułością. Może to było dawno temu, a ja po prostu nie chciałam tego dostrzec. Może byłam zbyt zajęta domem, rodziną, codziennymi obowiązkami, by zauważyć, iż oddalamy się od siebie.
Ale teraz zostałam sama. Sama z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi. Sama z poczuciem zdrady i porażki. Przez 40 lat wierzyłam, iż nasze małżeństwo jest czymś trwałym, czymś, czego nic nie może zniszczyć. A teraz wszystko, co budowaliśmy razem, wydaje się nie mieć znaczenia.
W telefonie mam kilka nieodebranych połączeń od dzieci. Chcą wiedzieć, jak się czuję, czy potrzebuję czegoś. Ale nie odbieram. Nie potrafię jeszcze mówić o tym, co się stało. Nie chcę słyszeć ich pytań, ich współczucia. Muszę to wszystko przetrawić sama.
Może nadejdzie dzień, kiedy będę w stanie spojrzeć na to z dystansem, kiedy znajdę w sobie siłę, by iść naprzód. Ale dzisiaj czuję tylko ból. Ból po stracie człowieka, który był dla mnie całym światem, a który postanowił odejść i zacząć nowe życie. Beze mnie.