— Powinnaś to wiedzieć od dawna — powiedział, jakby mówił o czymś zupełnie banalnym.
Łyżeczka wypadła mi z ręki i uderzyła o blat.
— Co powiedziałeś?
— Nigdy cię nie kochałem.
Patrzył na mnie spokojnie, jakby mówił o pogodzie.
Nie widział bólu, który mi zadawał.
Nie widział, jak w jednej chwili moje życie rozsypało się w proch.
Czterdzieści lat.
Czterdzieści lat wspólnego życia.
Ślub, narodziny dzieci, przeprowadzki, choroby, wspólne poranki przy kawie, ciche wieczory przed telewizorem.
Czy to wszystko było kłamstwem?
— Dlaczego teraz mi to mówisz? — zapytałam cicho.
Westchnął ciężko.
— Bo w końcu chcę być szczery.
Szczery.
Po czterdziestu latach?
Pamiętam, jak kiedyś mówił, iż jestem jego miłością.
Pamiętam jego ciepłe dłonie, które przytulały mnie w zimne noce.
Pamiętam, jak płakaliśmy razem, gdy umarła jego matka.
To wszystko było grą?
Czy był przy mnie z litości?
— Więc po co to wszystko? — wyszeptałam.
— Bo tak było łatwiej.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego.
Byłam dla niego wygodą.
Nigdy nie byłam miłością.
Nie błagałam, nie płakałam.
Nie krzyczałam.
Po prostu wstałam i podeszłam do drzwi.
— Dokąd idziesz? — zapytał.
— Do życia, które nie było kłamstwem.
Bo on może nigdy mnie nie kochał.
Ale ja kochałam siebie zbyt mocno, by dalej tkwić w tym kłamstwie.