Miłość, dom, wspólne plany – wszystko układało się tak, jak sobie wymarzyłam.
Ale nie przewidziałam jednego.
Jego matki.
Zaczęło się niewinnie.
Pierwsza wizyta? Normalne.
Druga? Miłe zaskoczenie.
Ale potem…
Każdego ranka była u nas.
Nie miała klucza, ale nie był jej potrzebny.
Marka nigdy to nie denerwowało.
— To tylko mama — mówił, wzruszając ramionami.
A ja?
Ja czułam, jak coś mnie dławi, jak powoli tracę przestrzeń w swoim własnym domu.
Zaczęła rządzić.
— Nie tak powinno się składać pranie.
— Co to za obiad? Mój syn zawsze lubił schabowe.
— Po co tyle tych ozdób? Dom to nie muzeum.
Nie powiedziała tego wprost, ale czułam, iż robi wszystko, by mnie poniżyć.
A najgorsze było to, iż Mark nie widział problemu.
Kiedy urodził się nasz syn, było jeszcze gorzej.
Teściowa traktowała go jak swoje dziecko.
Nie pytała mnie o zdanie.
Po prostu decydowała.
— Nie powinnaś go tak często karmić.
— Nie noś go tyle na rękach, bo się przyzwyczai.
— Ja wychowałam trójkę dzieci i wiem lepiej.
A Mark?
— Mama chce dobrze…
To była jego jedyna odpowiedź.
Zawsze.
Pewnego dnia przyszła jak zwykle, bez zapowiedzi.
Byłam niewyspana, zmęczona, na granicy wytrzymałości.
Weszła do pokoju, wzięła synka bez pytania.
— Daj go, przynajmniej w końcu trochę odpoczniesz.
Wtedy wybuchłam.
— Dość! Nie masz prawa przychodzić tu i robić, co chcesz! To moje dziecko, mój dom i moje zasady!
Patrzyła na mnie zszokowana.
— Czyli teraz jestem intruzem? — syknęła.
— jeżeli tak ma wyglądać moja codzienność, to tak.
Wieczorem Mark wrócił z pracy.
Był wściekły.
— Co ty jej powiedziałaś?!
— Prawdę.
— Wiesz, jak ją to zabolało?!
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
— A ciebie nie obchodzi, jak ja się czuję?
— Jesteś przewrażliwiona.
I wtedy zrozumiałam wszystko.
Nie liczyłam się ja.
Nie liczyła się nasza rodzina.
Liczyła się tylko jego matka.
Kilka miesięcy później się wyprowadziłam.
Byłam gotowa walczyć o to małżeństwo.
Ale nie byłam gotowa walczyć z jego matką i nim samym.
Bo w tej rodzinie nigdy nie było miejsca dla mnie.