Byliśmy razem od ponad czterdziestu lat. Nasze życie toczyło się spokojnym rytmem – wspólne obiady, wieczory przed telewizorem, codzienne rozmowy o tym, co trzeba załatwić. Wszyscy mówili, iż jesteśmy idealnym małżeństwem. Ale w głębi duszy czułam, iż czegoś brakuje. Tęskniłam za bliskością, czułością, za tymi drobnymi gestami, które kiedyś były między nami codziennością.
Pewnego wieczoru, podczas kolacji, zebrałam się na odwagę i zapytałam:
– Janie, pamiętasz, jak kiedyś chodziłeś ze mną na spacery o zachodzie słońca? Jak przynosiłeś mi kwiaty bez okazji?
Spojrzał na mnie zza okularów, przerywając czytanie gazety.
– Aniu, to było dawno temu. Teraz jesteśmy starsi, mamy inne priorytety. Po co wracać do takich rzeczy?
– Bo ja wciąż tego potrzebuję – odpowiedziałam cicho, starając się ukryć drżenie w głosie.
Jan westchnął ciężko.
– Aniu, nie jesteśmy już młodzi. Romantyzm to sprawa młodych ludzi. My mamy siebie, to powinno wystarczyć.
Te słowa były jak cios. Czy naprawdę myślał, iż miłość kończy się wraz z młodością? Że czułość i romantyzm przestają mieć znaczenie, gdy pojawiają się zmarszczki i siwe włosy? Próbowałam zrozumieć jego punkt widzenia, ale moje serce mówiło co innego.
Przez kolejne dni czułam narastającą pustkę. Każdy wspólny posiłek, każda rozmowa o codziennych sprawach wydawała się pozbawiona głębszego znaczenia. W końcu postanowiłam coś zmienić. Zaczęłam od małych rzeczy – zaproponowałam spacer, zapaliłam świecę podczas kolacji, kupiłam sobie nową sukienkę. Ale Jan patrzył na to wszystko z obojętnością.
Pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Janie, czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.
Był wyraźnie zaskoczony moim pytaniem.
– Oczywiście, iż cię kocham, Aniu. Ale po tylu latach miłość wygląda inaczej. Nie potrzebujemy już tych wszystkich rzeczy, jak kiedyś.
– Może ty nie potrzebujesz – odpowiedziałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Ale ja tak. Nie chcę, żebyśmy byli tylko współlokatorami. Chcę czuć, iż wciąż mnie kochasz.
Jan milczał, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Wstałam i wyszłam z pokoju, nie chcąc pokazywać mu swoich łez.
Przez kolejne tygodnie czułam, jak oddalamy się od siebie. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam, jak naprawić coś, co wydawało się nieodwracalnie zepsute. Zaczęłam spędzać więcej czasu sama, chodzić na spacery, rozmawiać z przyjaciółkami. Ale w głębi duszy wciąż tęskniłam za moim mężem, za tym człowiekiem, który kiedyś sprawiał, iż czułam się wyjątkowa.
Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu, znalazłam na stole mały bukiet polnych kwiatów. Obok leżała kartka.
„Aniu, nie jestem dobry w mówieniu o uczuciach. Wiem, iż ostatnio cię zawiodłem. Może i mam inne priorytety, ale to ty zawsze byłaś i będziesz najważniejsza. Pójdziemy dziś na spacer? – Jan.
Trzymając kartkę w dłoniach, poczułam, jak serce zaczyna mi bić mocniej. Kiedy Jan wrócił do domu, uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
– Dziękuję – powiedziałam, przytulając go mocno.
Tamtego wieczoru poszliśmy razem na spacer, tak jak kiedyś. Nie było fajerwerków ani wielkich słów, ale w jego gestach i spojrzeniach widziałam coś, co sprawiło, iż poczułam się znów kochana. Zrozumiałam, iż romantyzm nie musi być spektakularny. Czasem wystarczy prosty gest, by przypomnieć, iż miłość wciąż jest obecna – niezależnie od wieku.