Teraz chwasty oplatały grządki, a trawa sięgała niemal kolan. Już dawno nie miał sił, by cokolwiek tu zrobić.
— Dziecko, usiądź — powiedział cicho, wskazując krzesło obok siebie.
Usiadłam. Nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć.
— Nie możemy tak dłużej — oznajmił mi brat kilka dni wcześniej.
— Ale on ma dom! — zaprotestowałam natychmiast.
— I co z tego? Nie radzi sobie. My mamy swoje życie. Ty nie możesz się nim zajmować 24 godziny na dobę.
— To nie znaczy, iż mamy go oddać!
— To znaczy dokładnie to — wtrącił się drugi brat. — W domu opieki będzie miał wszystko. Opiekę, jedzenie, lekarzy…
— I będzie sam — syknęłam.
— Tu też jest sam!
Patrzyłam na nich i czułam, iż przegrywam.
— Oni chcą mnie gdzieś wysłać, prawda? — ojciec odezwał się pierwszy, jakby czytał mi w myślach.
Milczałam.
— Dziecko, nie musisz mi niczego mówić. Wiem, iż już dla was jestem ciężarem.
— Nie mów tak! — chwyciłam jego pomarszczoną dłoń.
Westchnął.
— Wiesz, najgorsze w starości jest to, iż nikt nie pyta cię o zdanie.
— Ja pytam…
Spojrzał na mnie smutno.
— A możesz coś zmienić?
Zacisnęłam usta.
Mogłam walczyć. Mogłam krzyczeć. Ale czy mogłam zatrzymać czas? Uratować jego zdrowie? Poświęcić całe swoje życie, by być przy nim?
Nie mogłam.
I to bolało najbardziej.
Kilka dni później pomagałam mu spakować rzeczy.
— Nie płacz — powiedział cicho.
— Przepraszam, tato — szepnęłam, ocierając łzy.
— Nic nie zrobiłaś złego.
Ale czułam, iż zawiodłam.
I iż teraz będzie już tylko pusto.