Nie krzyczał, nie tłumaczył się specjalnie. Po prostu oznajmił, iż „tak będzie lepiej”. Dla niego, oczywiście. Nie dla mnie, nie dla naszych dzieci. Dla siebie.
Miał w oczach błysk, którego nie widziałam od dawna. Taki, jaki miewa człowiek zakochany po raz pierwszy w życiu. Albo człowiek, który stracił rozum. Może jedno i drugie. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, iż tą „miłością” była dwudziestolatka, którą poznał na siłowni.
Kiedy powiedział mi jej wiek, poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi wnętrzności.
Ja mam czterdzieści dwa lata. Mam dwójkę dzieci. Mam rozstępy, zmarszczki i zmęczenie wypisane na twarzy. Ona ma dwadzieścia lat, długie nogi i zero zobowiązań. I właśnie to miało być powodem, dla którego rozpada się moje życie.
Dzieci nie rozumiały, dlaczego tata się wyprowadza. W jeden wieczór musiałam im wytłumaczyć coś, czego sama nie rozumiałam. Syn pytał, czy tata nie lubi już rodziny. Córka płakała, iż nie zaśnie bez jego bajek. A on stał w przedpokoju i nerwowo sprawdzał telefon. Z pewnością pisała ta jego nowa „miłość", dopytując, czy już jedzie.
Gdy drzwi zamknęły się za nim, zapadła cisza tak gęsta, iż prawie można było ją dotknąć.
Przez pierwsze dni nie jadłam. Nie spałam. Chodziłam od pokoju do pokoju, sprzątając rzeczy, które zostawił. Jakby porządkowanie jego bałaganu miało w jakiś sposób uporządkować też moje serce.
Dzieci każdego wieczora pytały, czy tata wróci.
A potem któregoś wieczoru zapytał mnie syn.
Mamo, a ty chcesz, żeby wrócił?
Zatkało mnie. Nie dlatego, iż pytanie było trudne. Ale dlatego, iż nagle pierwszy raz sama musiałam się nad tym zastanowić.
Czy chcę?
Czy chcę mężczyznę, który zamienił rodzinę na młode ciało?
Który porzucił dzieci, bo zakochał się w komplementach dziewczyny, która mogłaby być jego córką?
Który w chwili mojej największej słabości wybrał najłatwiejszą drogę ucieczki?
Kilka dni później mąż wrócił. Z walizką, spłoszonym wzrokiem i słowami, które brzmiały jak wyuczona formułka.
Pomyliłem się.
To nie to, myślałem, iż będzie inaczej.
Tylko z tobą czuję się jak w domu.
Zróbmy to jeszcze raz.
Dzieci rzuciły mu się na szyję, jakby nigdy nic się nie stało. A ja stałam i patrzyłam, jak mężczyzna, który mnie złamał, udaje człowieka skruszonego.
W jego oczach nie widziałam skruchy. Widziałam tylko strach. Strach przed dorosłym życiem. Strach przed odpowiedzialnością. Strach przed tym, iż dziewczyna, dla której mnie zostawił, patrzy na świat inaczej niż on.
Powiedziałam mu wtedy spokojnie, iż dzieci są jego i zawsze będą. Że może je odwiedzać, może dzwonić, może być ojcem. Ale ja już nie jestem tą samą kobietą, którą zostawił.
Nie chcę, żeby wrócił.
Zrozumiałam, iż można płakać za kimś, a jednocześnie wiedzieć, iż jego miejsce nie jest już przy tobie. Że można tęsknić za dawnym życiem, choć wcale nie chce się go odzyskać.
Teraz uczymy się żyć na nowo. Ja i dzieci. Każdego dnia trochę bardziej po swojemu.
A on?
On musi się nauczyć, iż nie każda kobieta łamie się tylko dlatego, iż jej mąż znalazł młodszy model.
Czasem taka kobieta wstaje, ociera łzy i zamyka drzwi, których już nigdy nie trzeba będzie otwierać.










