Moja córka przywozi dzieci, zostawia je u mnie i znika. Najpierw mówiła, iż to tylko „raz na jakiś czas”, iż z mężem potrzebują chwili dla siebie. Potem raz w miesiącu zamienił się w każdy tydzień. Dziś wiem, iż sobota i niedziela należą nie do mnie – tylko do wnuków.
Powinnam się cieszyć – tak mówią znajomi. „Masz wnuki, powinnaś być szczęśliwa, iż spędzasz z nimi czas”. Ale prawda jest inna. Jestem zmęczona. Mam swoje lata, zdrowie nie to, sił coraz mniej. A opieka nad dwójką rozbrykanych dzieci to nie zabawa. Ciągle krzyczą, kłócą się, coś rozlewają, coś psują. Kiedy chcę chwilę odpocząć, ciągną mnie za rękaw, proszą o kolejną zabawę, domagają się atencji.
Córka nie pyta, czy dam radę. Nie interesuje jej, iż czasem w nocy budzę się z bólem kręgosłupa, iż mam dość ganiania za bachorami. Ona przywozi dzieci i mówi tylko: „Mamo, jesteś niezastąpiona. Kocham cię, pa!”. I znika. Na zakupy, do kina, na weekendowe wyjazdy.
Wiem, iż dzieci nie są winne. Kocham je, naprawdę. Ale czuję, iż ktoś mnie wykorzystuje. Moje życie, moja wolność, mój spokój – to wszystko przepadło, bo dla córki jestem darmową opiekunką.
Kiedyś zebrałam się na odwagę i powiedziałam jej, iż mam dość. Spojrzała na mnie z oburzeniem i rzuciła:
– Jak możesz tak mówić? To twoje wnuki!
Ale ja wiem jedno: wnuki to radość, owszem. Ale nie obowiązek, który ma mnie dobijać na starość. Chciałam wreszcie odpocząć, nacieszyć się ciszą, zrobić coś dla siebie. Zamiast tego siedzę w czterech ścianach, zmęczona i rozgoryczona, licząc godziny do momentu, aż córka łaskawie zabierze dzieci z powrotem.
I wtedy myślę – czy naprawdę o taką starość walczyłam całe życie?