W jednym byłam żoną. Codzienność płynęła mi między przygotowywaniem śniadań, odbieraniem telefonów od męża, który wracał późno, i wieczornym oglądaniem filmów, na które oboje nie mieliśmy siły.
W drugim byłam dziewczyną, która nigdy nie zapomniała swojej pierwszej miłości.
Pamiętałam go z czasów młodości – wysokiego, pewnego siebie, z uśmiechem, który sprawiał, iż zapominałam o całym świecie.
Pierwszy pocałunek, pierwsze trzymanie się za ręce. Pierwsze złamane serce.
Minęły lata, ale w moich myślach był wciąż taki sam.
Idealny.
Aż do dnia, w którym go spotkałam.
To było przypadkowe.
Zobaczyłam go na ulicy, rozmawiał z kimś, śmiejąc się głośno.
Serce zabiło mi szybciej.
A potem spojrzał na mnie.
— No proszę, kogo my tu mamy — powiedział, a w jego głosie nie było tej czułości, której się spodziewałam.
Uśmiech, który kiedyś kochałam, teraz był kpiący.
— Cześć — powiedziałam niepewnie.
Zmienił się.
Nie tylko fizycznie, ale i w sposobie, w jaki mówił, w jaki patrzył na mnie z góry, jakby próbował ocenić, czy warto poświęcić mi więcej czasu.
— No, nieźle się zmieniłaś. Ale wiesz, zawsze lubiłem dziewczyny w lepszej formie — rzucił, mierząc mnie wzrokiem.
Zamarłam.
To nie był ten sam chłopak, którego zapamiętałam.
To nie był ktoś, kogo warto było wspominać.
Był zwykłym chamem.
A ja zmarnowałam lata, myśląc, iż mogłam z nim być szczęśliwa.
Tego wieczoru spojrzałam na mojego męża.
Nie był idealny.
Ale był prawdziwy.
Był obok mnie.
A ja po raz pierwszy od lat przestałam się zastanawiać, co by było, gdyby…
Bo już wiedziałam.
Gdyby...
To byłby największy błąd mojego życia.