Z otwartym sercem wpuściła ich do domu, a oni zniknęli z ostatnimi oszczędnościami: historia emerytki oszukanej przez oszustów mieszkaniowych

newskey24.com 1 tydzień temu

Są rzeczy, które nie mieszczą się w głowie choćby u człowieka z życiowym doświadczeniem. Dlaczego jedni z wiekiem stają się mądrzejsi, a inni – bardziej bezczelni? Dlaczego dobroć budzi w niektórych nie wdzięczność, a chęć wykorzystania? Ta historia to nie wymysł, ale gorzka prawda. Opowieść o mojej sąsiadce z działki, Danucie Nowak. Kobiecie w podeszłym wieku, o dobrym sercu i, jak się okazało, tragicznie naiwnej duszy.

Mieszka sama, w domku na przedmieściach Krakowa. Dom nie jest nowy, ale przytulny, zadbany. Obok głównego budynku stoi schludna, dwupiętrowa przybudówka, którą kiedyś wynajmowała. Przed pandemią miewała stałych lokatorów: studentów, robotników, ludzi szukających dachu nad głową. Ostatnio jednak często stała pusta, a jeżeli już ktoś się wprowadzał – to tylko na miesiąc, dwa.

Pewnego dnia dzwoni do mnie, w głosie czuć radość:

— Kasia, nie przysyłaj nikogo, już znalazłam lokatorów! Młode małżeństwo, bardzo uprzejmi, przyjechali z okolic. Mówią, iż przenieśli się do miasta, szukają pracy, mają trudności, brakuje im gotówki i jedzenia, ale obiecują, iż jak się urządzą, od razu wszystko spłacą.

Zaniepokoiłam się. Coś w tej opowieści wydało mi się podejrzane, ale nie chciałam się wtrącać. Machnęłam ręką i odpuściłam. Tydzień później Danuta zadzwoniła ponownie – tym razem zalana łzami.

Okazało się, iż tę parę „poleciła” jej sąsiadka z ulicy – niby porządni ludzie, szukający mieszkania. Przyszli z małymi plecakami, tłumacząc, iż resztę rzeczy przywiezie brat ze wsi. Na razie – ani żywności, ani pościeli, ani garnków, choćby kubka nie mieli. Danuta się nad nimi zlitowała. Wpuściła. Dała im, co było potrzeba: kołdry, talerze, garnki, a choćby trzy puszki gulaszu z półki – „na początek”.

Obiecali, iż za tydzień przyjedzie brat z pieniędzmi i rzeczami, a oni już prawie mają pracę – ona w sklepie spożywczym, on na budowie. Brzmiało to zbyt dobrze, żeby było prawdziwe.

Po kilku dniach „żona” oznajmiła, iż zaczęła praktykę w sklepie, iż wszystko idzie dobrze i za parę dni dostanie pierwszą wypłatę. „Mąż” zaś pojechał „na wieś po rzeczy” do brata.

Minął tydzień. Ani śladu po nich. Telefony milczały. Danuta dzwoniła codziennie, martwiła się – może coś się stało? Ale trzeciego dnia dotarło do niej: została oszukana. Po prostu nabrali ją jak dziecko.

Przez tydzień żyli w jej przybudówce, jedli jej jedzenie, używali jej rzeczy, grzali się na jej prąd – i zniknęli. To był przemyślany, wyreżyserowany przekręt. Szukali samotnych staruszków, wykorzystywali ich litość i w tydzień wyciągali, ile się da – zupełnie za darmo.

Najbardziej bolało Danutę nie to, iż straciła jedzenie i rzeczy, ale iż zawiodła się na ludziach. Że w wieku siedemdziesięciu trzech lat nie potrafiła odróżnić prawdy od kłamstwa. Uderzyli ją w to, co najczulsze – w człowieczeństwo. Naprawdę wierzyła, iż pomaga, iż robi dobry uczynek, a w zamian dostała – ciszę i puste garnki.

A teraz powiedzcie mi: czy to tylko „źli wynajmujący” pragną zdzierać z lokatorów skórę? Czy może jest też druga strona – ci, którzy od początku mają zamiar oszukać? Ktoś, kto celowo szuka starszych, samotnych, miękkich, dobrych – i bez wahania korzysta z ich słabości.

Historia Danuty Nowak to przestroga. Dla nas wszystkich. Że dobroć nie może być ślepa. Że zaufanie to nie naiwność. I iż choćby najłagodniejsze serce musi umieć powiedzieć „nie”. Zwłaszcza tym, którzy przychodzą z pustymi rękami i słodkimi obietnicami.

Idź do oryginalnego materiału