Z kim żyje twój człowiek?

twojacena.pl 4 dni temu

Stanisław Andrzejewski, zwany przez przyjaciół i współpracowników po prostu Stasiem, niedawno awansował na kierownika działu w dużej firmie w Katowicach. Awans był zasłużony – pracowity, cichy, punktualny. Nie pchał się na pierwszy plan, ale szedł do przodu pewnym krokiem. Gratulacje w pracy były skromne: Staś uśmiechał się lekko, dziękował i zapewniał, iż zrobi wszystko, by zespół nie żałował jego nominacji.

Najbardziej cieszyła się jego mama, Ludwika Piotrowska. To ona niegdyś woziła syna po lekarzach, zatrudniała korepetytorów, kupowała mu zimowe ubrania i odkładała z emerytury na jego studia. To ona też nalegała, by poczęstował kolegów domowymi smakołykami – pierogami, sałatkami, przekąskami. I choć Staś początkowo się wymawiał, w końcu się zgodził: nie chciał zawieść mamy.

W dniu świętowania pojechał po jedzenie do domu matki. Ta akurat miała wizytę u kardiologa, więc zostawiła wszystko w lodówce – zapakowane i gotowe. W krótkiej przerwie obiadowej Staś postanowił nie dźwigać wszystkiego sam i poprosił nową współpracowniczkę, Alinę, by pojechała z nim pomóc. Ta chętnie się zgodziła.

Alina, jasnowłosa i ciemnooka, była typem kobiety, na którą wszyscy zwracali uwagę. W biurze szeptano, iż ma oko na Stasia, często flirtuje, uśmiecha się, prosi o podwózkę…

Weszli do mieszkania mamy – skromnego, ale czystego i przytulnego. Staś otworzył lodówkę i zaczął wyjmować liczne pojemniki. Alina wygodnie usiadła na taborecie, rozglądając się po wnętrzu:

— U twojej mamy tak przytulnie… Jak u siebie w domu. A to kto?!

Z pokoju wybiegł czarny piesek i zaczął warczeć na obcą.

— To Mucha — wyjaśnił Staś, biorąc go na ręce. — Nie bój się, jest łagodna.

— Mucha?! Co za imię… — skrzywiła się Alina. — Niech nie zbliża się do mnie. Jeszcze podrapie mi rajstopy.

Staś zamilkł. Jej mina jakoś go zabolała. Ale to nie był koniec – z korytarza wyszedł dobrze odżywiony czarny kot, dostojnie ocierając się o nogi gospodarza.

— A to Markiz — powiedział Stanisław czule, wyciągając z lodówki ugotowaną rybę. — Proszę, kochany, twój obiad.

Alina cofnęła się w stronę drzwi.

— U was jak w zoo. W takim małym mieszkaniu i kot, i pies? To niehigieniczne… sierść, zapachy… Twoja mama nie ma alergii?

— A ty masz? — zapytał cicho Staś.

— Ja? Nie… nie wiem. U nas nigdy nie trzymaliśmy zwierząt. Nie lubię ich. Są brudne…

Staś w milczeniu pakował torby. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Alina stała z boku, raz po raz odpychając psa, który chciał obwąchać jej buty.

— Wieczorem przyjdę i je wyprowadzę — w końcu powiedział Staś. — Mama będzie się denerwować, iż je przekarmiam, ale jak im odmówić?

— I jeszcze czas na nich marnować… No tak, ktoś musi — mruknęła Alina z półuśmiechem, kierując się do wyjścia.

W drodze powrotnej paplała coś o nowym menu w stołówce, o spódnicy Weroniki Janowskiej, o tym, jak koleżanka z księgowości wyszła za mąż po raz trzeci. Staś szedł w milczeniu, tylko czasem przytakiwał. W głowie miał szum: „Pusta. Sztuczna. Obca…”.

W biurze już czekali: wręczyli termos, przytulili, poklepali po ramieniu. Po pracy nakryli stół, trochę wypili, dużo jedli. Alina znów się kręciła – żart, spojrzenie, propozycja podwiezienia. Ale Staś spokojnie odpowiedział:

— Wybacz, śpieszę się. Mam ważne spotkanie.

W domu czekała na niego mama.

— No i jak poszło? — zapytała z uśmiechem, otwierając drzwi.

— Wszystko świetnie, mamo. Twoje pierogi zniknęły pierwsze. Mówili, iż jak z restauracji. Zapomnieli choćby o mnie…

— A o tę, z którą dziś przyjechałeś – Alinę? Sąsiadka widziała, mówi, piękna. To ta?

— Nie. Tylko koleżanka z pracy. Zresztą, na razie nikogo nie ma. Wtedy skłamałem, by cię trochę rozweselić. Przepraszam.

— No dobrze. A jeżeli się pojawi – jaka ma być, ta twoja „ta jedyna”?

Staś zamyślił się.

— Skromna. Dobra. Mądra. I… żeby cię lubiła. I Markiza. I Muchę.

Mama uśmiechnęła się.

— Och, Stasiu, najważniejsze, by cię kochała. Wtedy i nas wszystkich zaakceptuje. choćby łysiego kota z charakterem.

Skinął głową. Potem wziął smycz, zawołał oba „stworzenia” i wyszedł na podwórko. Wszyscy trzej pobiegli wesoło, jakby znów byli w tych czasach, gdy wszystko było proste – mama w domu, w plecaku bułka, na rękach szczeniak, na ramieniu kot, a przed nimi – całe życie.

Mama patrzyła przez okno i zacisnęła pięść.

— Trzydzieści lat, kierownik działu, a w sercu dziecko. Daj ci, Boże, prawdziwą miłość, synku… I żeby pokochała was wszystkich od razu. I Markiza. I Muchę. I matkę.

Idź do oryginalnego materiału