Kilka dni temu moja mama wpadła do nas z wizytą, kiedy Dariusza akurat nie było w domu. Przyniosła ze sobą wiadomość, która wytrąciła mnie z równowagi – powiedziała, iż powinnam pójść z Dariuszem do urzędu stanu cywilnego, bo… on wciąż jest żonaty. A jego żona – ta prawdziwa, formalna – ma pełne prawo do naszego wspólnego mieszkania.
Sytuacja nie jest łatwa, chociaż wiem, iż sama też ponoszę za to część odpowiedzialności. Nasze życie wyglądało dobrze – kochający partner, wspólne dziecko, codzienność pełna małych, ale ważnych gestów. Darek dużo czasu spędza z synem – razem majsterkują w garażu, wracają umazani, ale szczęśliwi. Często dostaję od niego kwiaty bez okazji, potrafi zaprosić mnie na kolację tylko dlatego, że… kocha.
Zawsze byłam domatorką. Kocham zapach świeżo upieczonych drożdżówek, czystość w domu i zadbane wnętrze. Pracuję jako krawcowa w salonie mody – na pół etatu, ale mam też sporo prywatnych zleceń. Pieniędzy starcza. Chociaż nie opływamy w luksusy, to na wakacje czy jakąś większą rzecz potrafimy odłożyć. Marzyliśmy choćby o domu za miastem, ale postanowiliśmy jeszcze trochę poczekać.
Myślałam, iż trafił mi się idealny partner – późno, ale jednak. Darek był już wcześniej żonaty i ma nastoletnią córkę. Ma z nią dobry kontakt, pomaga finansowo, utrzymuje relację z dziadkami dziewczynki, bo mieszka z nimi. O jego byłej żonie nigdy nie rozmawialiśmy – nie interesowałam się, gdzie mieszka, co robi. I może właśnie za to Darek ceni mnie najbardziej – nie wchodziłam z butami w jego przeszłość. Powiedział mi tylko tyle, ile sam uznał za stosowne. Nie dociekałam – byłam szczęśliwa tu i teraz.
Nie zabrałam go nikomu – kiedy się poznaliśmy, był sam. Ale coraz bardziej przeszkadza mi to, iż formalnie wciąż jest mężem innej kobiety. Kiedy znajomi żartują, iż moglibyśmy się wreszcie pobrać, odpowiadamy z uśmiechem, iż szkoda nam pieniędzy na wesele. Że przecież i tak jest nam dobrze. A ślub to tylko papier.
W pracy słyszę niemal codziennie historie kobiet w “wolnych związkach”, które po latach zostały z niczym, bo nie miały żadnych praw. Wmawiam sobie, iż mnie to nie dotyczy, iż u nas jest inaczej. Ale…
Ale moją pewność zachwiała mama. Powiedziała stanowczo: albo Darek się ze mną ożeni, albo muszę przemyśleć ten związek. I coraz częściej myślę, iż ma rację. Bo kim ja jestem w świetle prawa? A kim jest jego żona? Formalnie – właścicielką połowy mieszkania, które kupiliśmy. Ja – partnerką bez nazwiska, bez gwarancji.
Ufność, jaką mam wobec Dariusza, nie sprawia, iż ta rozmowa będzie łatwa. Dla niego to też temat niewygodny. Ale czuję, iż muszę go podjąć. Lepiej teraz, niż później płakać nad konsekwencjami.