Zerwanie więzi, nowe początki kariery

twojacena.pl 2 godzin temu

Dziennik osobisty

Cisza między nami była gęstsza niż mgła nad Wartą. W dłoni ściskałam starą pędzlową szczotkę, której drewniana rączka była już wytarta od lat. Za moimi plecami na sztalugach schnął niedokończony obraz krwistoczerwony zachód słońca przecięty gwałtownymi, ciemnymi pociągnięciami.

Odchodzę, Krzysiu. I nie próbuj mnie zatrzymywać.

Odchodzisz? Dokąd? Do swoich farb i pędzli? Krzysztof zaśmiał się, ale w jego głosie brzmiała złość. Beze mnie jesteś nikim, Anno. Nikim. Kto przyjmie twoje bazgroły?

Spojrzałam na niego na człowieka, który obiecywał mi niegdyś gwiazdy z nieba, a teraz odbierał choćby światło. Jego twarz, jeszcze niedawno tak bliska, teraz wydawała się obca, wykrzywiona pogardą. Wzięłam głęboki oddech, czując, jak decyzja rozpływa się po moich żyłach, i wyszłam, zatrzaskując drzwi. Wiatr poruszył moje włosy, a w piersi paliło się coś nowego wolność.

Ranek w naszej małej wsi pod Poznaniem pachniał rosą, świeżo skoszoną trawą i dymem z sąsiedzkich kominów. Obudził mnie śpiew szpaków za oknem. Bezwiednie spojrzałam na sztalugi w kącie sypialni. Puste płótno patrzyło na mnie w milczeniu, jak stary przyjaciel, którego zdradziłam. Tego dnia Krzysztof obiecał zawieźć mnie na wystawę do miasta. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie jego słowa sprzed lat.

Masz talent, Aniu powiedział wtedy, obejmując mnie w naszym wynajmowanym mieszkanku. Światło z lampy padało na moje szkice rozrzucone po stole. Pomogę ci pokazać to światu. Będziesz błyszczeć.

Wierzyłam. Wierzyłam, dopóki jego obietnice nie rozpuściły się w wyrzutach: Skończ z tym bazgraniem, Czas pomyśleć o rodzinie, Kogo obchodzą twoje obrazki?. Każde takie słowo zostawiało ślad, jak kleks na czystym płótnie, a ja coraz częściej chowałam pędzle do szuflady.

Dzień dobry, śpiochu Krzysztof wszedł do sypialni w idealnie wyprasowanej koszuli, pachnący drogą wodą toaletową. Śniadanie gotowe, zjedz szybko. Mama dzwoniła, czeka na nas na obiad.

A ta wystawa? usiadłam na łóżku, poprawiając rozwichrzone blond włosy.

Jaka wystawa? zmarszczył brwi, wiążąc krawat. Ania, mamy mnóstwo spraw. Mama chce omówić remont, a ja obiecałem wpaść do biura. Może innym razem?

Ale obiecałeś mój głos się załamał, ale zamilkłam, widząc, jak jego brew drga z irytacją.

Ania, nie zaczynaj. Mam dość twoich kaprysów rzucił i wyszedł, zostawiając za sobą woń perfum.

Skinęłam sobie w myślach, połykając rozczarowanie. Zawsze tak było: innym razem, później, nie teraz. Moje marzenia rozpływały się w jego planach jak akwarela pod deszczem.

Dorastałam w domu, gdzie sztuka była uważana za stratę czasu. Nasz drewniany dom na skraju wsi trzeszczał podłogą i pachniał wilgocią. Mama, zmęczona zmianami w lokalnej fabryce odzieżowej, powtarzała: Rysunkami się nie najesz. Tata, wiecznie zajęty w garażu przy starych samochodach, tylko wzruszał ramionami, gdy pokazywałam mu szkice.

Ania, znowu swoje gryzmoły? Mama zajrzała na strych, gdzie dziesięcioletnia ja siedziałam z blokiem rysunkowym. Lepiejbyś ziemniaki obrała.

To nie gryzmoły, mamo szepnęłam, chowając rysunek zachodu słońca. To ja.

Jedyną osobą, która widziała we mnie iskrę, była moja nauczycielka plastyki, pani Barbara. Starsza kobieta o siwych lokach i jaskrawych chustach poprawiała mój ołówek z taką czułością, jakby trzymała ptaszka.

Masz dar, Aniu mówiła, oglądając moje prace. Nie pozwól, by ktoś go zgasił. Obiecujesz?

Po szkole marzenia o liceum plastycznym rozbiły się o rzeczywistość. Mama nalegała na normalny zawód, więc poszłam na księgowość. Tam poznałam Krzysztofa syna miejscowego przedsiębiorcy, którego uśmiech mógł stopić lód. Wydawał się ucieczką od szarości.

Będziesz moją muzą szeptał na pierwszej randce przy fontannie w parku. Zrobię cię szczęśliwą.

Uwierzyłam. Pobraliśmy się, wprowadziliśmy do domu jego rodziców, a ja zaczęłam nowe życie. Ale z każdym miesiącem Krzysztof coraz wyraźniej dawał mi do zrozumienia, iż moje miejsce jest w kuchni, nie w pracowni.

Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości od jakiejś Kasi. Kiedy rzucisz tę swoją szarą myszkę?, Tęsknię, przyjedź. Po tamtej nocy wiedziałam, iż coś pękło.

Dzięki przyjaciółce Oldze wynajęłam małą pracownię na przedmieściach. Wróciłam do malowania. Pani Barbara pomogła mi dostać się na lokalną wystawę, gdzie spotkałam właściciela galerii.

Masz przyszłość, Anno powiedział, wręczając mi wizytówkę.

Teraz uczę rysunku w domu kultury, a wieczorami maluję. Spotkałam też kogoś nowego spokojnego, ciepłego, kto podziwia mój talent.

Najważniejsze nauczyłam się być szczęśliwa sama ze sobą. Moje pędzle, moje kolory, moje zachody słońca to moje klucze do nowego życia. I nigdy ich nie oddam.

Idź do oryginalnego materiału