Z czułym pożegnaniem, odjechał po wspólnej podróży

twojacena.pl 1 dzień temu

Pożegnałem swoją kochankę czule przed blokiem i ruszyłem do domu. Przed wejściem zawahałem się na moment, układając w głowie to, co powiem żonie. Wszedłem po schodach i otworzyłem drzwi kluczem.

— Cześć — powiedziałem. — Basia, jesteś w domu?

— Jestem — odparła żona obojętnie. — Cześć. No to co, mam usmażyć kotlety?

Postanowiłem działać jak mężczyzna — stanowczo, bez owijania w bawełnę! Skoczyć na głęboką wodę i zakończyć to podwójne życie, póki jeszcze na ustach czuję gorące ślady po pocałunkach kochanki, zanim znów wciągnie mnie błoto codzienności.

— Basia — odchrząknąłem. — Chcę ci powiedzieć… iż musimy się rozstać.

Basia przyjęła wiadomość ze spokojem godnym Buddhy. Zresztą trudno było ją wyprowadzić z równowagi. Kiedyś choćby przezywałem ją „Basią Lodowatą” za ten stoicki spokój.

— To znaczy co? — zapytała, stojąc w progu kuchni. — Nie mam smażyć kotletów?

— Jak chcesz — odpowiedziałem. — jeżeli masz ochotę — usmaż, jeżeli nie — to nie. Ja odchodzę do innej kobiety.

Większość żon po takim oświadczeniu rzuciłaby się na męża z patelnią w ręku albo urządziłaby mu awanturę na ca osiedle. Ale Basia nie należała do większości.

— Co za wielkie halo — powiedziała. — Przyniosłeś moje buty z naprawy?

— Nie — zmieszałem się. — jeżeli masz na nich taką ochotę, to zaraz jadę i odbieram!

— Oj, ty… — mruknęła. — Tak już z tobą jest, Krzysztof. Poślij durnia po buty, a on ci stare przyniesie.

Uraziłem się. Rozmowa o rozstaniu szła zupełnie nie tak, jak sobie wyobrażałem. Gdzież te łzy, krzyki, przekleństwa?! Co innego można było oczekiwać po żonie o przydomku „Basia Lodowata”?

— Basia, chyba mnie nie słyszysz! — podniosłem głos. — Mówię ci oficjalnie, iż odchodzę do innej kobiety, zostawiam cię, a ty o jakichś butach!

— Słusznie — odpowiedziała. — W przeciwieństwie do mnie możesz iść, gdzie chcesz. Twoje buty nie są u szewca. Czemu by nie pochodzić?

Żyliśmy razem długo, ale wciąż nie potrafiłem rozpoznać, kiedy Basia żartuje, a kiedy mówi serio. Właśnie za ten spokój i opanowanie kiedyś się w niej zakochałem. No i oczywiście za jej gospodarność oraz… zgrabną figurę.

Basia była twarda, wierna i zimna jak morski głaz. Ale teraz kochałem inną. Kochałem namiętnie, grzesznie, słodko! Czas postawić kropkę nad „i” i przenieść się do nowego życia.

— Więc tak, Basia — powiedziałem z nutką powagi. — Dziękuję ci za wszystko, ale odchodzę, bo kocham inną kobietę. Ciebie już nie kocham.

— A niech mnie — prychnęła. — Nie kocha! Moja mama kochała sąsiada, a tata kochał skata i wódkę. No i patrz, jaka ja wspaniała wyszłam.

Spierać się z Basią było jak rzucać grochem o ścianę. Każde jej słowo trafiało jak cios. Mój zapał gdzieś ulotnił się, awantura wydała mi się nagle bez sensu.

— Basiu, naprawdę jesteś wspaniała — powiedziałem cierpko. — Ale kocham inną. Kocham ją gorąco, grzesznie, słodko! I zamierzam do niej odejść, rozumiesz?

— Kogo tam kochasz? — zapytała. — Tę Kasię Kowalską, co?

Zachwiałem się. Rzeczywiście, rok temu miałem romans z Kowalską, ale skąd Basia o niej wiedziała?!

— Skąd ty ją… — zacząłem, ale urwałem. — Nie ważne. Nie, Basia, to nie Kowalska.

Basia ziewnęła.

— No to może Kinga Sroczyńska? Do niej się wybierałeś?

Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Sroczyńska też była jedną z moich kochanek, ale to już przeszłość. jeżeli Basia wiedziała… dlaczego milczała? A no tak, przecież ona jest jak głaz — słowa nie wydusisz.

— Nie ta — odparłem. — Nie Sroczyńska ani Kowalska. To ktoś zupełnie inny, niesamowita kobieta, szczyt moich marzeń. Bez niej nie mogę żyć i zamierzam z nią być. I nie próbuj mnie odwieść!

— Aha, czyli pewnie ta Majka — westchnęła Basia. — Oj, Krzysztof, Krzysztof… tuman z ciebie nie lada. Żaden to sekret. Szczyt twoich marzeń to Małgorzata Wiśniewska. Trzydzieści pięć lat, jedno dziecko, dwa poronienia… Zgadza się?

Złapałem się za głowę. Trafiła w dziesiątkę! Rzeczywiście miałem romans z Małgorzatą Wiśniewską.

— Ale jak?! — wyjąkałem. — Kto cię wtajemniczył? Śledziłaś mnie?!

— Proste, Krzysztof — odpowiedziała Basia. — Moja złota, jestem ginekologiem z dwudziestoletnim stażem. A ja przebadałam wszystkie kobiety w tym cholernym mieście, podczas gdy ty — tylko niewielką ich część. Wystarczy, iż spojrzę w odpowiednie miejsce, żeby wiedzieć, czy tam byłeś, cymbałku.

Otrząsnąłem się.

— Dobrze, zgadłaś! — powiedziałem dumnie. — choćby jeżeli to Wiśniewska, to nic nie zmienia. Odchodzę do niej.

— Głupiś, Krzysztof — pokiwała głową. — Chociaż spytałbyś mnie dla zasady! A tak przy okazji — nic nadzwyczajnego w Wiśniewskiej nie widziałam, wszystko jak u przeciętnej kobiety, mówię to jako specjalista. A swoją drogą, widziałeś jej kartę choroby?

— N-no… nie — przyznałem się.

— Właśnie! Po pierwsze — marsz pod prysznic. Po drugie — jutro zadzwonię do Sławka, żeby przyjął cię w przychodni bez kolejki — powiedziała Basia. — A potem pogadamy. Toż to wstyd: mąż ginekologa nie potrafi znaleźć sobie zdrowej kobiety!

— No i co mam teraz zrobić? — jęknąłem.

— Idę smażyć kotlety — oświadczyła Basia. — A ty się myj i rób, co chcesz. jeżeli potrzebujesz kogoś zdrowego, to daj znać… może ci kogoś polecę.

**(Zapiski z pamiętnika)**

Dziś znów przekonałem się, iż nie ma gorszej kombinacji niż mąż zdrajca i żona ginekolog. Szczególnie gdy ta druga ma pamięć jak słoń i poczucie humoru niczym kosa. Życie czasem nas sprawdza w najmniej oczekiwanych momentach, a lekcja jest prosta: zanim rzucisz się w wir romansu,W końcu zostałem w domu, bo okazało się, iż choćby w romantycznych uniesieniach warto najpierw sprawdzić, czy przypadkiem twoja wybranka nie jest pacjentką twojej żony.

Idź do oryginalnego materiału