*Dzisiaj wieczorem znów mnie dopadła ta sama frustracja.* Otworzyłam drzwi, wciągnęłam do środka ciężką torbę z zakupami i westchnęłam głęboko. Aż tu nagle z pokoju dobiegł głos:
— Kasia, nareszcie! Co dobrego kupiłaś? I gdzie się tak długo guzdrałaś? Zaraz umrę z głodu!
Już i tak kiepski nastrój skurczył się w nieprzyjemny, kolczasty kłębek. No jasne, Marek znów cały dzień królował na kanapie przed telewizorem albo grał w gry. Podłoga brudna, pranie choćby nie włożone do pralki, a on ma czelność narzekać, iż późno wróciłam i „dziecko” (czytaj: on) głodne! Jakby pieniądze same magicznie pojawiały się w szufladzie.
Z ciężkim krokiem, jak hydraulik po całym dniu napraw, przeszłam do kuchni, rozpakowałam zakupy i zaczęłam na gwałtownie kombinować z obiadem — sama też byłam głodna! Niewinne garnki i patelnie stały się ofiarami mojego zdenerwowania.
Marek słuchał przez chwilę, jak wściekle brzdękam rondlami, ale w końcu nie wytrzymał — hałas zagłuszał choćby telewizor. Z jękiem podniósł się z kanapy i ruszył zaprowadzić porządek.
— Kasia, co ty tam tak walisz jak w kuźni? choćby wiadomości nie słychać!
Rzuciłam talerz na stół:
— Jedz i się nie odzywaj! Jak chcę, tak robię! A w kuźni to ty, leniu, nigdy nie byłeś!
Marek się obraził, ale siadł i zabrał się za ziemniaki z mięsem. Ja dalej coś tłukłam, choćby nie siadłam, jadłam na stojąco. Jego odpowiedź na moje pytanie zaskoczyła go bardziej niż mnie.
— Marek, czy przynajmniej wrzuciłeś pranie do pralki, zamiast całymi dniami wylegiwać się?
Rozłożył ręce:
— Kasia, jakie pranie? Żartujesz? Pranie to babskie zajęcie, a ja jestem facetem, nie ogarniam tych rzeczy! Jak coś wpakuję, to potem będziesz krzyczeć, iż zniszczyłem twoją jedwabną koszulę albo uprałem kurtkę puchową na programie do butów!
— Facet z ciebie jak ze mnie królowa Jadwiga! I oczywiście przez całe życie nie miałeś ani jednej okazji, żeby nauczyć się obsługi pralki! — warknęłam. Marek już naprawdę się obraził.
— Kasia, teraz to przesadzasz! Zachowujesz się nieodpowiednio! Wiem, iż nie podoba ci się, iż teraz nie pracuję. Ale to tymczasowe! Nie mogę iść byle gdzie, gdzie haruje się jak koń, a płacą grosze! Mężczyzna musi znaleźć swoje powołanie! To nie dzieje się ot tak! A ty traktujesz mnie jak popychadło! Za co?
Gdyby Marek miał dziś chociaż odrobinę instynktu samozachowawczego, już w tej chwili wyczułby, iż coś jest nie tak. Ale nie, niczego nie zauważył i brnął dalej.
— Jesteś kobietą, Kasia! Powinnaś być troskliwa i delikatna! A ty tylko krzyczysz i hałasujesz jak hydraulik Stefan! Mogłabyś chociaż chodzić ciszej i nie rzucać rzeczami, tylko je odkładać!
Krótko prychnęłam, ale Marek dalej nie wyczuwał niebezpieczeństwa. Skończył jeść, wrzucił talerz do zlewu i zaczął chodzić po kuchni jak Piłsudski po Belwederze.
— I w ogóle, Kasia, powinnaś okazywać mi trochę szacunku! Jestem twoim mężem, to mi się należy! Spójrz chociaż na Ewę! Jak ona się kręci wokół swojego Wojtka — dmucha na niego, żeby mu się kurzu na nich nie osadziło! I żyją jak dwie gołębice — nigdy u nich krzyku ani awantur. O, tak powinno być! Dlaczego ja mam ci tłumaczyć takie proste rzeczy?
Marek właśnie zawrócił przy oknie i w końcu coś go tknęło. Stałam, mrużąc oczy jak kot przed skokiem, a w mojej prawej dłoni spoczywała wygodnie rączka patelni. Żeliwnej. Ważącej pewnie z pięć kilo. A ja jestem wysoka i silna, więc z łatwością bym nią machnęła…
— Ewa… z Wojtkiem… — przeciągnęłam przez zęby.
Wojtka i Ewę znało całe osiedle. On był kierowcą ciężarówek, a ona zajmowała się domem. Zawsze ubrana elegancko, gotowy obiad czekał na Wojtka, gdy wracał.
— Ewa… — powtórzyłam, a Marek zamarł w miejscu. — Wiesz, kochanie, masz rację. Dobra z niej żona. Ale zapomniałeś o jednym. A adekwatnie o kimś — o Wojtku.
Marek podniMarek w końcu zrozumiał, iż może lepiej będzie, jeżeli sam wrzuci pranie do pralki i umyje podłogę, zanim Kasia znów weźmie patelnię w dłoń.