Wyzwanie postawione przez synową

newskey24.com 1 dzień temu

Dzisiaj rano moja synowa Kasia spojrzała mi prosto w oczy i oświadczyła: „Janina Pawłowna, od dziś nie będziesz już jadła moich dań. Rób, co chcesz, przydzielam ci półkę w lodówce, gotuj sobie sama. Najlepiej zrób to, zanim wstanę lub wrócę z pracy.” Stałam jak rażona piorunem, nie wierząc własnym uszom. Czy to możliwe, żeby mnie, teściową, która całe życie gotowała dla rodziny, teraz wyrzucano z kuchni i odbierano prawo do domowych posiłków? Do tej pory kipię z oburzenia i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję z powodu tej bezczelności.

Od dwóch lat mieszkamy razem z mężem Wiesławem i naszym synem Jackiem oraz jego żoną Kasią. Kiedy wzięli ślub, zaproponowaliśmy, by się do nas wprowadzili – dom jest duży, miejsca wystarczy, a ja myślałam, iż będę mogła pomóc młodej parze. Kasia na początku wydawała się miłą dziewczyną: uśmiechała się, dziękowała za obiady, choćby prosiła o przepisy na moje kotlety. Jak głupia cieszyłam się, iż syn ma taką żonę. Gotowałam dla wszystkich, sprzątałam, starałam się, by czuli się komfortowo. A teraz takie dictum! Jakbym była obca we własnym domu, jakby moje bigosy i pierogi były czymś niegodnym jej królewskiej mości.

Wszystko się zaczęło kilka miesięcy temu, gdy Kasia zaczęła narzekać, iż „za dużo gotuję”. Że jest na diecie, a moje dania są „za ciężkie”. Dziwiłam się – kto ją zmusza do jedzenia moich pierogów z mięsem? Chcesz dietę – gotuj sobie brokuły, nie mam nic przeciwko. Ale zamiast tego zaczęła krytykować wszystko: zupa za słona, ziemniaki niedosmażone, „po co tyle oleju”. Milczałam, bo nie chciałam kłótni. Jacek, mój syn, też prosił: „Mamo, nie zwracaj uwagi, Kasia ma stres w pracy.” Ale widziałam, iż to nie chodzi o stres. Po prostu uznała, iż kuchnia to jej terytorium, a ja tam jestem niepotrzebna.

A wczoraj był apogeum. Jak zwykle rano napiekłam naleśników – cieniutkich, z chrupiącymi brzegami, tak jak Jacek lubi od dziecka. Postawiłam na stole, wołam wszystkich na śniadanie. Kasia zeszła, spojrzała na naleśniki jak na wrogów ludu i powiedziała: „Janina Pawłowna, prosiłam, żeby nie gotować tak dużo. My z Jackiem jemy teraz owsiankę na śniadanie.” Chciałam odpowiedzieć, iż owsianka nikomu nie przeszkadza, ale wtedy padł ten ultimatum. Półka w lodówce! Gotuj sama! I to w moim domu, gdzie przez 40 lat gospodarzyłam, gdzie każdy kąt przesiąknięty jest moją pracą!

Próbowałam porozmawiać z Jackiem. Powiedziałam: „Synu, jak to, mam teraz gotować sobie osobno jak w akademiku? To twój dom, ale ja tu nie jestem służącą.” Ale on, jak zawsze, stanął na pozycji mediatora: „Mamo, Kasia po prostu chce mieć swoją przestrzeń. Spróbuj ją zrozumieć.” Przystrzeń? A gdzie moja przestrzeń? Całe życie żyłam dla rodziny, a teraz spychają mnie na jedną półkę w lodówce? Wiesław, mój mąż, też mnie nie wsparł. „Janka, nie dramatyzuj – mówi. – Kasia jest młoda, chce być gospodynią.” Gospodynią? A ja to kim jestem?

Szczerze, choćby nie wiem, jak zareagować. Część mnie chce spakować rzeczy i wyjechać do siostry do innego miasta, niech sobie sami radzą. Ale to mój dom, moja kuchnia, mój syn! Dlaczego mam ustępować? Zawsze starałam się być dobrą teściową: nie wtrącałam się, nie krytykowałam jej wegańskich eksperymentów, choćby zmywałam za nią naczynia, gdy była „zmęczona”. A teraz wymazuje mnie ze wspólnego stołu, jakbym była intruzem.

Wczoraj wieczorem jednak poszłam do kuchni i ugotowałam sobie obiad – ziemniaki z grzybami, jak lubię. Kasia, widząc to, prychnęła: „No widzisz, Janina Pawłowna, tak będzie lepiej, prawda?” Milczałam, ale we mnie wszystko wrzało. Lepiej? Lepiej, gdy rodzina dzieli się na „twoje” i „moje” talerze? Zawsze wierzyłam, iż jedzenie łączy, iż przy wspólnym stole rozwiązuje się problemy. A teraz mamy wojnę o naleśniki i półkę w lodówce.

Zastanawiam się, co robić dalej. Może porozmawiać z Kasią otwarcie? Powiedzieć, iż mi przykro, iż nie chcę żyć jak sublokatorka we własnym domu? Ale boję się, iż znowu wszystko zwali na mnie, iż powie, iż „wywieram presję” albo „nie szanuję jej granic”. A może po prostu przestać gotować w ogóle? Niech Jacek z nią jedzą swoją owsiankę, a ja będę zamawiać pizzę. Zobaczymy, jak długo wytrzymają bez moich kotletów.

Ale najbardziej żal mi Jacka. Jest między młotem a kowadłem: z jednej strony ja, jego matka, z drugiej – żona, która ewidentnie postawiła go przed wyborem. Nie chcę, by cierpiał, ale i poniżać się nie zamierzam. Całe życie pracowałam, wychowywałam syna, budowałam ten dom. A teraz jakaś dziewczyna wyznacza mi miejsce na półce? Nie, Kasia, tak to nie będzie.

Na razie postanowiłam zachować neutralność. Gotuję sobie, jak kazała, ale się nie poddaję. Może opamięta się, widząc, iż nie biegam za nią z przeprosinami. A może trzeba będzie wezwać Wiesława i Jacka na poważną rozmowę. Nie chcę wojny w rodzinie, ale dłużej milczeć nie zamierzam. Ten dom jest mój i mam prawo do swojego miejsca przy wspólnym stole. A Kasia niech się zastanowi, czy jej „granice” są warte rozwalania naszej rodziny.

Idź do oryginalnego materiału