Kiedy ponad dwa lata temu wyszłam za mąż za rozwodnika, nie miałam żadnych wątpliwości ani uprzedzeń. Nie bałam się jego przeszłości – wręcz przeciwnie, wydawało mi się, iż potrafi docenić relacje i zna wartość rodziny. Nasz związek wydawał się silny, aż do dnia, gdy jedna wiadomość wywróciła wszystko do góry nogami.
„Wiktoria niedługo do nas przyjedzie. Dostała się na uniwersytet i przez jakiś czas będzie z nami mieszkać. Może na kilka miesięcy, a może i kilka lat. Zobaczymy” – oznajmił mąż od progu, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Zamarłam wtedy. Świat się zachwiał. Jedno pokojowe mieszkanie. My we dwoje. A teraz jeszcze dorosła dziewczyna, choć to jego córka. Nie mogłam zrozumieć, jak mógł uznać to za coś normalnego. Wściekłość wezbrała we mnie jak fala.
„Dlaczego ma mieszkać z nami?” – spytałam wprost. „Dlaczego nie w akademiku? Wszyscy studenci tam mieszkają – i jakoś dają radę! Ja dzieliłam pokój z dwiema dziewczynami, uczyłam się, przetrwałam i wyszłam z czerwonym dyplomem. Dlaczego ona ma być wyjątkiem?”
Ale moje słowa jakby go zraniły. Jego twarz spłonęła rumieńcem, głos stał się głośniejszy i ostrzejszy:
„Czy ty w ogóle rozumiesz, iż to MOJA córka? JEDYNA! Tęskniłem za nią przez wszystkie te lata. Jak ona ma mieszkać w akademiku, wiedząc, iż ja jestem tuż obok, a drzwi mojego domu są dla niej zamknięte?”
I tak potoczyło się po staremu. Powiedział, iż decyzja już zapadła i moje zdanie go nie interesuje. W tej samej chwili poczułam, jak całe moje życie, cały wysiłek włożony w nasz związek, został zmięty i rzucony pod nogi. Ja – jestem nikim. Nie mam głosu. choćby we własnym domu jestem tylko lokatorką, a nie żoną.
Tak, Wiktoria jest miłą dziewczyną. Grzeczną, spokojną, mądrą. Nigdy o niej źle nie mówiłam. Ale co z tym, iż w naszym malutkim mieszkaniu nie ma miejsca choćby dla dwojga dorosłych, nie mówiąc już o trzeciej osobie? Gdzie ona będzie spała? Gdzie się uczyła? Jak będziemy żyć dalej – we trójkę, w ciasnocie i bez chwili prywatności? Gdzie nasze wieczory sam na sam, gdzie ja jestem kobietą, a nie współlokatorką?
Nie wytrzymałam. Powiedziałam: „Ona tu nie będzie mieszkać” – i wyszłam z mieszkania, trzaskając drzwiami. Potem długo błądziłam po ulicach, płakałam. Do histerii. To choćby nie chodzi o Wiktorię. To chodzi o mnie. O to, iż mój mąż podjął najważniejszą decyzję bez konsultacji ze mną. O to, iż dla niego jestem tylko dodatkiem do mieszkania.
Teraz nie wiem, co robić. W głowie kręci mi się tylko jedno: po co być z kimś, kto cię nie słucha? Po co poświęcać swój komfort dla kogoś, kto w każdej chwili może powiedzieć: „Nie obchodzi mnie, co myślisz”.
Przecież rozumiem: to dopiero początek. Będzie jeszcze gorzej. On zawsze będzie wybierał między mną a córką. A wszyscy wiemy, kogo wybierze. I jeżeli już teraz czuję się zbędna we własnym domu, to co będzie dalej?
Czasami najboleśniejszym wyborem jest odejść od kogoś, kogo się kocha. Ale jeszcze boleśniej – zostać tam, gdzie jest się nieważnym.