Dzisiaj w moim dzienniku będzie wpis pełny goryczy. Dwa lata temu wyszłam za mąż za rozwodnika – wtedy wydawało mi się, iż skoro już przeżył rozpad małżeństwa, będzie bardziej doceniał nowy związek. Myliłam się.
Wróciłam dziś do domu i usłyszałam: “Kasia przyjeżdża na studia do Warszawy. Będzie mieszkać z nami”. To padło tak naturalnie, jakby chodziło o weekendową wizytę, a nie o życie w naszej kawalerce. Stanęłam jak wryta.
“Czemu nie w akademiku?” – zapytałam, czując, jak w gardle ściska mi się złość. “Ja też mieszkałam w akademiku, dzieliłam pokój z dwiema koleżankami i jakoś przeżyłam! choćby z wyróżnieniem skończyłam studia!”
Twarz męża spłonęła rumieńcem. “To MOJA córka! JEDYNA! – ryknął. – Jak mogłaby mieszkać w innym miejscu, skoro ja jestem w Warszawie?”
Potem były już tylko oskarżenia. Że jestem egoistką. Że jego decyzja jest ostateczna. Że moje zdanie się nie liczy. W tej chwili poczułam, iż nasze małżeństwo to fikcja. W jego oczu jestem tylko lokatorką w jego mieszkaniu, a nie żoną.
Kasia to miła dziewczyna. Inteligentna, kulturalna. Nie mam nic do niej. Ale jak mamy żyć we trójkę w 30 metrach kwadratowych? Gdzie ona będzie spać? Gdzie się uczyć? Co z naszą intymnością?
Wykrzyczałam: “Nie zgadzam się na to!” i wybiegłam, zatrzaskując drzwi. Płakałam godzinami na ławce w Parku Łazienkowskim. To nie jest tylko o Kasi. To o tym, iż mój mąż podejmuje decyzje za nas oboje. O tym, iż nie mam w tym związku głosu.
Teraz myślę tylko: po co tkwić z kimś, kto mnie ignoruje? Po co poświęcać swoje szczęście dla człowieka, który potrafi powiedzieć: “Twoje zdanie mnie nie obchodzi”?
To dopiero początek. Zawsze będzie wybierał między mną a córką. Wiem, koro wybierze. jeżeli dziś czuję się obco we własnym domu, to co będzie jutro?
Czasem najtrudniej odejść od osoby, którą się kocha. Ale jeszcze trudniej jest zostać tam, gdzie jest się tylko meblem.