Wyszłam za maminsynka i teraz wszystko musi być ‘jak u mamy’ — nie wytrzymam dłużej!

newsempire24.com 6 godzin temu

Do dziś nie wiem, jak mogłam tego nie zauważyć. Jak mogłam nie dostrzec, iż za tą stateczną powierzchownością trzydziestoośmioletniego mężczyzny kryje się zwykły, uzależniony od matki synalka. Na pozór – dorosły, zdecydowany, choćby charyzmatyczny. Po rozwodzie, mieszkał sam, swoją kawalerkę wynajmował. Myślałam – dojrzały. A okazało się, iż ta dojrzałość była tylko na pokaz.

Ja też miałam już za sobą nieudane małżeństwo – pierwszy związek rozpadł się przez infantylność męża. Tamten całe dnie spędzał przed komputerem, choćby nie szukając pracy. Po nim postanowiłam: następny musi być starszy. Ale niestety, wiek to nie gwarancja dojrzałości.

Z nowym mężem poznałam mnie… jego matka. Pracowałam wtedy tymczasowo w sklepie, a ona była naszą stałą klientką – miła, życzliwa, zawsze uśmiechnięta. Mówiła: „Szkoda, iż moja synowa nie jest taka jak ty”. Potem zaczął zaglądać jej syn, zalecał się tak, jakby czytał z podręcznika. A ja uwierzyłam – w jego troskę, w stabilność, w solidność. Wyszłam za mąż, wprowadziliśmy się do jego starego mieszkania.

Pierwszy szok – sam dom. Wnętrze wyglądało jak z późnego PRL-u: dywany na ścianach, kryształy w witrynie, meble z epoki Gierka. Ostrożnie zapytałam: „Może odświeżymy? Choćby mały remont?”. A on na to: „Co ty, mama to wszystko wybierała. Szkoda wyrzucać!”. choćby dywan ze ściany zdjęliśmy po kłótni. Krzyczał, jakbym wyrwała serce jego matce.

Potem było tylko gorzej. Nie wolno używać naczyń z szafki, bo „teraz takich nie produkują”. Frazy – słowo w słowo, jak u jego mamy. A ona, oczywiście, zaczęła przychodzić coraz częściej. I, rzecz jasna, nie bez jego zaproszenia.

Od progu leciały nauki: dlaczego nie miotła, tylko odkurzacz? Po co zdjęliśmy dywan? I w ogóle – „w domu powinno być tak, jak u mnie, synowi będzie lepiej”. Potem przyszła kolej na gotowanie. „Ty barszczu tak nie gotujesz! Mój syn je tylko z zasmażką i z tłuszczem”. Pewnego dnia nie wytrzymałam: „A potem będziecie biegać po lekarzach? To nie jedzenie, to przepis na wrzody!”.

Spróbowałam wymienić meble – teściowa przypomniała: „Przecież ty tu przyszłaś z pustymi rękami!”. Co, miałam przynieść ze sobą prl-owski kredens? Pracuję, owszem, na razie jako ekspedientka, ale staram się i planuję znaleźć lepszą posadę. Poza tym mam męża, który całkiem nieźle zarabia. Dlaczego nie mogę decydować o własnym domu?

A on… Coraz bardziej upodabnia się do matki. Ostatnio rzucił: „Może zaczniesz oglądać seriale, żebyś miała o czym z mamą pogadać?”. Obłęd. Telewizora nie włączam, i tak spędzam z nią wystarczająco dużo czasu – jest tu codziennie, jak w zegarku. Opowiada, jak powinnam prasować, jak szorować podłogę, jak zamykać szafki.

I nie powiem, iż to zła kobieta. Nie. Po prostu jest… za bardzo. Zbyt natrętna, zbyt kontrolująca. A najgorsze, iż mąż nie widzi w tym nic złego. Uważa to za normę. A ja nie chcę tak żyć. Nie chcę stać się kopią jego matki. Chcę żyć po swojemu, urządzać dom według własnych zasad.

Tak, mieszkanie nie jest moje. Tak, nie włożyłam w nie pieniędzy. Ale włożyłam w nie duszę. I nie zamierzam zmieniać swojego życia w oddział muzeum PRL-u pod dyktando teściowej.

Chcę dziecka. Ale nie chcę, żeby moje dziecko widziało taki model rodziny. Nie chcę, żeby wyrosło pod macierzyńskim butem, jak mój mąż. On już nie jest chłopcem. Najwyższy czas, żeby zrozumiał: ożenił się – oderwij się. A jeżeli nie… może powinnam oderwać się sama. Póki jeszcze nie jest za późno.

Idź do oryginalnego materiału