„Wyjazd służbowy” z posmakiem zdrady: notatka, która wszystko zmieniła
Marek wrócił do domu zmęczony po ciężkim dniu w pracy. Rzucił teczkę koło drzwi i poszedł do kuchni, gdzie żona właśnie smażyła kotlety.
— Jutro jadę w delegację — rzucił sucho. — Spakuj mi walizkę.
Kinga odwróciła się, marszcząc brwi z niedowierzaniem:
— A innych nie ma? Dziwne… delegacja w weekend…
Marek nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami i poszedł się przebrać.
Następnego dnia wyjechał. Minęły dwa dni i oto wrócił. W mieszkaniu panowała cisza. Ani Kingi, ani syna. Wieczór, a zwykle o tej porze zawsze byli w domu.
— Dziwne — pomyślał, ściągając kurtkę.
Wyjął telefon i wybrał numer żony. Bez odpowiedzi. Miał zadzwonić ponownie, gdy nagle zauważył kartkę na stole. Notatka. Pismo było równiutkie, spokojne, ale z każdym słowem w piersi narastała panika.
*”Marku. Nie szukaj nas. Mam dość niedomówień, kłamstw i tego dystansu. Jacek pojechał ze mną do mamy. Potrzebujemy czasu. Nie dzwoń. jeżeli kochasz — daj nam przestrzeń.”*
Przeczytał kilka razy. Serce mu się ścisnęło. Usiadł na krześle i wpatrzył się w pustkę. W głowie zaczęły pojawiać się obrazy z ostatnich tygodni…
Nowa dyrektor w ich dziale pojawiła się niespodziewanie. Po odejściu starszego, szanowanego Piotra Stanisławowicza stanowisko objęła chłodna, pewna siebie kobieta — Zofia Nowak. Mówiło się, iż dostała tę posadę przez znajomości, ale nikt nie śmiał głośno tego komentować.
Na pierwszym zebraniu Zofia dała jasno do zrozumienia, iż nie toleruje błędów. Dyscyplina, raporty, zero fuszerki. Marek się spóźnił — i od razu dostał lodowate spojrzenie.
— Zapiszcie, co mówię — jej głos brzmiał jak ostrze noża. — Drugiego spóźnienia nie będzie.
Minęły trzy tygodnie. Wszyscy się starali. Marek trzymał się dobrze. I chyba to zauważono. Pewnego dnia wezwano go do gabinetu.
— Pracujesz solidnie. Dlaczego dotąd nie awansowałeś? — spytała Zofia, bawiąc się cienkim długopisem.
— Nie wiem… — odpowiedział szczerze.
— W piątek w Warszawie ważna wystawa. Pojedziesz. Zobaczysz sprzęt, zrobisz raport. A może… — zrobiła pauzę — …pomyślimy o awansie.
W środku Marka wszystko się sprzeciwiało. Obiecał przecież synowi wyjść w weekend do parku. Jacek czekał. A Kinga… na pewno pomyśli źle.
Ale pojechał.
I jak na złość, w pociągu okazało się, iż Zofia jedzie tym samym wagonem. Miała na sobie elegancką, ale swobodną stylizację — wyglądała niemal… swojsko.
— Nie bój się. Nie gryzę — uśmiechnęła się. — Ta podróż wyjdzie ci na dobre.
Rozmawiali całą drogę. W hotelu ich pokoje były… obok siebie. Marek zastanawiał się, czy to przypadek.
A wieczorem — pukanie do drzwi. Otworzył — i zobaczył Zofię. W jednej ręce butelka szampana, w drugiej — czekoladki.
— Mogę? — spytała cicho.
Wszystko potoczyło się szybko. Szampan, luźna rozmowa, spojrzenie… dłoń na ramieniu… Pocałunek, któremu nie zaprotestował.
Po powrocie Marek wyczuł, iż coś jest nie tak. Kinga była zimna. Ale nic nie powiedziała.
A potem… znalazła ślad szminki na jego koszuli.
— Co to? — jej głos był cichy, ale przerażająco spokojny. — Wiedziałam, iż to nie była delegacja.
Krzyki. Łzy. Marek milczał. Po raz pierwszy spał nie w łóżku, a na kanapie.
Następnego dnia — ta sama kartka na stole.
Stał, trzymając papier w drżących dłoniach. Nie zauważył, gdy łzy napłynęły mu do oczu. Nie chciał tego. Nie planował. Ale stało się.
W pracy wrócił do rutyny. Zofia zachowywała się jak zawsze — stanowczo, neutralnie. I gdy znów zaproponowała wyjazd, odpowiedział pewnie:
— Przepraszam. Nie pojadę. Obiecałem synowi — i nie zawiodę go znowu. Są inni, którzy sobie poradzą.
Zofia uniosła brew:
— Wiesz, iż tym możesz przekreślić swoją szansę?
— Wiem. Ale już za dużo przekreśliłem.
Wyszedł, nie oglądając się za siebie.
W weekend zabrał Jacka do parku. Kupił mu lody. Jeździli na karuzelach. Patrzył, jak się śmieje. W sercu zapanował spokój. I po raz pierwszy od dawna — cisza.
Stanowisko dostał kto inny. A choć Kinga wróciła nie od razu, to po miesiącu zaczęli rozmawiać. Po trochu. Jak dorośli.
I Marek już nigdy nie pomylił kariery z tym, co najważniejsze — rodziną.