„Puśćcie Wojtka!”: po prostu się zgodziłam…
— Dokąd to się wybierasz? — spytała z zimnym spokojem Hanna, patrząc, jak mąż narzuca czystą koszulę.
— A no, z chłopakami umówieni. Piwko, pogadamy — odparł Wojtek, choćby na nią nie patrząc.
— A ze mną masz w ogóle zamiar kiedyś czas spędzać? — Hanna próbowała się uśmiechnąć, ale wyszło to gorzko.
— Ty przecież wiecznie w pracy! Skąd miałem wiedzieć, iż dziś nagle wcześniej wrócisz?
Pytanie niby logiczne. Tyle iż tych logicznych wymówek było już za wiele. A Hanna była zmęczona. Zmęczona bycią tą, która rozumie, wybacza i płaci.
Kiedyś myślała, iż znalazła swojego człowieka. Wojtek był troskliwy, skromny, trochę młodszy — ale czy wiek ma znaczenie, gdy dusze się spotykają? Poznała go przez koleżankę matki, wzięli ślub, zamieszkali w jej przestronnym mieszkaniu. On pracował… byle jak. Ale jej wystarczało. Na dwoje.
Pierwsze ostrzeżenia przyszły po roku. Romans, potem drugi, trzeci. Przeprosiny, łzy, obietnice. A za tym — zakupy. Konsola, komputer, nowy telefon… Teraz — samochód.
— Haneczko, przecież to praktyczne! Będę cię odwoził z pracy, dziecko do przedszkola woził… — marzył Wojtek.
— Najpierw pojawiaj się w domu — odcięła. Ale nawyk wybaczania okazał się silniejszy.
Aż pewnego niedzielnego ranka zadzwonił telefon.
— Halo, niech pani puści Wojtka! — rozległ się głos młodej dziewczyny.
— Przepraszam, kto mówi?
— My się kochamy! A pani… pani tylko przeszkadza!
Hanna milczała.
— Pewna jesteś, iż wasze uczucie jest warte więcej niż pieniądze? — w końcu zapytała.
— Oczywiście!
— Sprawdzimy?
— Co pani ma na myśli?
— Zabierzcie go. Na zawsze.
Odłożyła słuchawkę i spokojnie spakowała jego rzeczy do walizki.
Po dziesięciu minutach Wojtek wrócił. Zatrzymał się w progu, wpatrując się w walizkę.
— My… gdzieś jedziemy?
— Ty — tak. Gdzie chcesz.
— O co chodzi?
— Właśnie o to. Rozwodzimy się.
— Z powodu jakiejś głupiej dziewczyny? Żartowałem, Hanka! My przecież chcieliśmy rodziny! Samochód!
— Tak. Teraz samochód kupię sobie sama. Sama zrobię prawo jazdy. I dziecko — też bez ciebie, jeżeli zechcę. Dziękuję za motywację.
Próbował się sprzeczać. Błagać. Manipulować. ale Hanna była spokojna.
Rok później wysiadła z nowego auta na parkingu galerii handlowej. Prawo jazdy w portfelu, pewne spojrzenie, lekki uśmiech. I nowa sukienka, którą tak lubił jej obecny wybranek — dojrzały, pewny, bez roszczeń.
Zauważywszy Wojtka w oddali, Hanna na moment zatrzymała wzrok.
— Kupiłaś tę, o której mówiłem? Ale… ja chciałem czarną.
— A ja — czerwoną. I to ja ją kupiłam.
Ruszyła dalej, zostawiając go w cieniu. Bez słów. Bez żalu. Bez niego.