Wyprawa nad wodę

newsempire24.com 8 godzin temu

**Podróż nad morze**

Marian Kowalski w pięćdziesiątym dziewiątym roku życia został wdowcem. Córka od razu po pogrzebie matki zaproponowała, by zamieszkał z nią.

— Tato, przyjedź do nas. Jak ty tu sam będziesz? To ciężkie. Chociaż na początku… Odpoczniesz.

— Dzięki, córeczko, ale nie przyjadę. Nie martw się o mnie. Nie jestem zniedołężniałym starcem, dam sobie radę. Co ja tam u was robiłbym? Lepiej ty zostań u mnie dłużej — spojrzał na nią z nadzieją.

— Tato, tam Wojtek i Krzysiek sami. Wojtek ma trudny okres dorastania, Krzysiek pracę… Muszę jechać — powiedziała winowajczo Kinga i przytuliła ojca.

— Rozumiem. — Marian poklepał córkę po dłoni.

— Tato, jeżeli będziesz czegoś potrzebował, od razu dzwonisz. Obiecujesz?

— Co ja sam będę potrzebował? Jedzenie ugotuję, pranie robi pralka, podłogę umyję. Gdy Kasia chorowała, wszystkiego się nauczyłem. Ona tylko podpowiadała. Albo brudno u mnie? — W jego głosie zadrżała nuta urazy.

— Ależ skąd, tato, jest bardzo czysto. Nie gniewaj się, po prostu się o ciebie martwię. — Kinga przytuliła się do jego ramienia.

— Nie zapiję się z żalu. Za młodu wódką się nie bawiłem, a teraz już za późno zaczynać. Nie przejmuj się, jedź.

Tym sposobinem się pożegnali. Marian spakował córce pełną torbę przysmaków. Kinga uniosła ciężką siatkę.

— Tato, po co aż tyle? U nas wszystko jest.

— Spróbuj odmówić matce. Bierz, na pewno się przyda. Pociąg zawiezie, a tam Krzysiek cię spotka — burknął łagodnie.

Na dworzec dotarli na kilka minut przed odjazdem. Konduktorka sprawdziła bilet i poprosiła o wejście do wagonu. Kinga ostatni raz przytuliła ojca, pocałowała w szczeciniasty policzek. gwałtownie wyrwała siatkę z jego dłoni, ukrywając łzy. Weszła do pociągu. Gdy zamykano drzwi, machała ręką i uśmiechała się przez łzy.

Marian długo patrzył, jak pociąg znika w oddali. Serce ściskało się z tęsknoty. No i został sam. Gdy córka była przy nim, trzymał się dzielnie, teraz pozwolił łzom płynąć. Wokół słychać było śmiechy, rozmowy, ludzie się spieszyli, a on szedł na przystanek, jak przez pustynię, nie widząc niczego.

„Ach, Kasiu, jak ja teraz bez ciebie żyć? Może źle zrobiłem, nie jadąc z Kingą?” Dotarłszy na przystanek, postanowił wrócić pieszo, odwlekając moment powrotu do pustego mieszkania.

Powoli szedł ulicą, wspominając, jak poznał Kasię…

***

Od szkoły Marek kochał się w Eli, delikatnej dziewczynie z mnóstwem piegów i rudymi włosami. Piegów tych nie traciła choćby zimą, tylko bladły. Nazywał ją pieszczotliwie słoneczkiem.

W maturalnej klasie u jej ojca wykryli gruźlicę. Lekarze radzili przeprowadzkę w cieplejszy klimat. Rodzice Eli gwałtownie sprzedali mieszkanie i wyjechali nad morze, do Sopota. Kupili tam dom.

Na początku pisali do siebie często. Marek patrzył w okno albo pisał listy. W każdym obiecywał, iż przyjedzie do niej następnego lata. Matka krzyczała, iż zamiast uczyć się do egzaminów, zajmuje się głupotami. Ale on już tam był, przy niej.

Po pierwszym roku pojechał na obóz pracy, by zarobić na bilet, nie prosząc rodziców. Wrócił w połowie sierpnia chudy i opalony, oznajmiając, iż jedzie nad morze, do Eli.

Matka nie dała się przekonać.

— Nie puszczę cię samego. Napisz najpierw, uprzedź, zapytaj jej rodziców. Spadniesz jak śnieg na głowę. Rok minął, wszystko mogło się zmienić.

Nie mieli wtedy komórek, a telefony stacjonarne były rzadkością. Marek znów musiał pisać list i czekać na odpowiedź. Gdy w końcu przyszła, okazało się, iż bilety są niedostępne. Nie pojechał tamtego lata.

Rozgoryczony pisał do Eli, iż przyjedzie na pewno w przyszłym roku…

Ona nie odpisała. Marek cierpiał, pisał kolejne listy, ale nigdy nie dostał odpowiedzi.

Pewnego deszczowego ranka biegł na przystanek i wpadł na dziewczynę. Wyrzuciła torbę prosto w kałużę. Tego dnia nie dotarł na zajęcia.

Siedzieli w kawiarni i rozmawiali. Z Kasią było łatwo, jakby znał ją od zawsze. Uczyła się w szkole pielęgniarskiej. Jej rzeczy suszyły się na kaloryferze.

— Nic ważnego przez mnie nie przegapiłaś? — spytał.

— Egzamin z anatomii. I tak bym nie zdała — odparła z uśmiechem.

Zachwyciły go jej ciemne oczy. Patrząc w nie, czuł, jakby tonął. Wciąż myślał o Eli, ale ona była daleko, a nowa miłość — tuż obok.

Matce Kasia od razu się spodobała. Skromna, poważna, z dobrą pracą. Nie bała się oddać syna w jej ręce. Ich miłość była spokojna i ciepła, jak ona sama. Wzięli ślub zaraz po studiach. Rok później urodziła się Kinga.

Ela czasem śniła się Markowi. Budził się niespokojny, ale gwałtownie się uspokajał. Obok była Kasia i córka. Pewnie Ela też dawno założyła rodzinę. Życie potoczyło się tak, jak miało.

***

Wróciwszy do domu, Marian postanowił nie poddawać się smutkowi. Zabrał się za sprzątanie: zdjął czarne zasłony z lusterek, wyprał pościel, w której spała córka, otworzył okna i umył podłogi. Do czystego mieszkania wpadł gwar miasta, a ono przestało wydawać się puste.

„Widzisz, Kasiu, daję radę. Tylko ty się o mnie nie martw. Niedługo się zobaczymy” — mówił, patrząc na jej zdjęcie w ramce. Kinga chciała zawiązać czarną wstążkę, ale nie pozwolił. „Dla mnie ona żyje, tu, w moim sercu” — powiedział stanowczo.

W pracy dyrektor wezwał go do siebie.

— Wiem, jak ci teraz ciężko. Mamy dla ciebie voucher do uzdrowiska, jedź, odpocznij. Teraz jest tam pięknie, spokojnie, owoce dojrzewają.

— Ale urlop już miałem — zdziwił się Marian.

— Weź na własny koszt. Wypisałem ci zapomogę. Uznaj to za premię za dobrą pracę — klepnął go w ramię.

Marian kupił bilet na połowę września i złożył wniMarian zamknął oczy, uśmiechając się na myśl, iż w końcu znów jest z Kasią, i odszedł w ciszy, otulony zapachem soli i wspomnień.

Idź do oryginalnego materiału