Dzisiaj znów nie mogłam zasnąć, myśląc o tym, co się stało. „Kasia, wynoś się z mojego mieszkania i to natychmiast!” – krzyknęłam wczoraj do siostry, a teraz drżą mi ręce, gdy to przypominam.
Żyję w małym miasteczku pod Poznaniem, gdzie poranny gwar targowiska miesza się z zapachem świeżego chleba. Miałam tu swój spokój – przynajmniej do niedawna. Nazywam się Agnieszka, mam 40 lat i moje dwupokojowe mieszkanie, które z trudem spłaciłam po rozwodzie, było moją ostoją. Aż do dnia, gdy moja młodsza siostra Kasia przyjechała z trójką synów i zamieniła moje życie w koszmar.
Kasia zawsze była inna niż ja. Ja – uporządkowana, pracowita, twardo stąpająca po ziemi. Ona – wieczna marzycielka, szukająca „lepszego życia”. Jej synowie – 12-letni Kacper, 8-letli Michał i 5-letni Szymon – to efekt kolejnych nieudanych związków. Mieszkała w wynajętym pokoju, ledwo wiążąc koniec z końcem, a ja zawsze pomagałam: pieniędzmi, jedzeniem, ubraniami dla chłopców. Gdy poprosiła, by mogła „na dwa tygodnie” wprowadzić się do mnie, nie potrafiłam odmówić. Minęły już trzy miesiące.
Moje mieszkanie to było moje królestwo. Po rozwodzie włożyłam w nie całe serce – remont, meble, każdy szczegół. Pracuję jako administatorka w hotelu, moje życie to rutyna i porządek. Ale odkąd Kasia z synami tu są, mój dom zmienił się w stajnię Augiasza. Chłopcy biegają po korytarzu, krzyczą, rozrzucają zabawki, malują po ścianach. Kasia zamiast ich ogarniać, siedzi w telefonie albo wychodzi „załatwiać sprawy”, zostawiając ich na mnie.
Pierwszego dnia wiedziałam, iż to błąd. Kacper odpowiada mi bez szacunku, Michał pobazgrał tapetę, a Szymon rozlewa zupę na stół. Nie słuchają ani mnie, ani Kasi – jakby przywykli, iż ich mama ciągnie ich od jednego faceta do drugiego, a moje mieszkanie to tylko kolejny przystanek. Kasia nie sprząta, nie gotuje, nie pomaga. „Agnieszka, przecież jesteś sama, to nic trudnego” – mówi, a ja duszę się wściekłością.
Teraz moje mieszkanie wygląda jak akademik. Brudne talerze w zlewie, porozrzucane klocki, plamy na sofie. Wracam z pracy, zamiast odpocząć, myję podłogi, gotuję dla pięciorga, uspokajam dzieci. Kasia? Śpi albo gada z koleżankami. Gdy proszę, żeby posprzątała, przewraca oczami: „Oj, Agnieszka, nie zaczynaj, i tak jestem zmęczona”. Zmęczona? Czego? Tym, iż żyje na mój koszt?
Wczoraj wróciłam i nie poznałam własnego domu. Kacper i Michał prawie mnie przewrócili, uciekając przed sobą. W kuchni sterta naczyń, w salonie sok rozlany na dywanie. Kasia siedziała na kanapie i przeglądała Facebooka. Wtedy eksplodowałam: „Kasia, wynoś się stąd i to natychmiast!”. Spojrzała na mnie jak na wariatkę: „Serio? Gdzie mam iść z dziećmi?”. Odpowiedziałam, iż to nie mój problem, ale w środku trzęsłam się jak osika. Chłopcy stanęli jak wryci. Żal mi ich, ale nie wytrzymam już dłużej.
Dałam jej tydzień na znalezienie czegoś innego. Rozpłakała się, mówiąc, iż jestem okrutna, iż porzucam siostrę. Ale gdzie była jej troska, gdy niszczyła mój dom? Gdzie wdzięczność za wszystko, co dla niej zrobiłam? Przyjaciółki mówią: „Agnieszka, miałaś dość, przestań ich utrzymywać”. Mama, gdy usłyszała o kłótni, dzwoni i prosi: „Nie wyrzucaj Kasi, przecież ma dzieci”. A ja? Czy nie zasługuję na odrobinę spokoju?
Boję się, iż postąpiłam zbyt ostro. Kasia naprawdę nie ma dokąd iść, a ja czuję wyrzuty sumienia, zwłaszcza wobec chłopców. Ale nie mogę poświęcać siebie dla jej lekkomyślności. To mieszkanie to jedyne, co mam, i nie chcę, żeby było azylem dla jej chaosu. Zaproponowałam pomoc w szukaniu lokum, ale odparła: „Po prostu chcecie się nas pozbyć”. Może i tak. I nie widzę w tym nic złego.
Nie wiem, co będzie za tydzień. Czy mama mi wybaczy? Czy Kasia zrozumie, iż sama to sprowokowała? Czy zostanę „złą siostrą”, która wyrzuciła rodzinę na bruk? Ale jedno wiem na pewno: mam dość bycia ich wybawicielką. W wieku 40 lat chcę żyć w swoim domu, gdzie panuje porządek, gdzie mogę dW końcu musiałam wybrać siebie, choćby jeżeli to oznaczało samotność.