— „Wynoś się stąd! Teraz to ja jestem jego żoną!” — krzyknęła blondynka w progu.

twojacena.pl 1 miesiąc temu

**Dziennik osobisty**

A ty jeszcze tu jesteś? Wynoś się z mojego mieszkania, jestem nową żoną twojego męża! oświadczyła mi blondynka w progu. Klucz w zamku obrócił się z nieznanym, opornym skrzypnięciem.

Pchnęłam drzwi, czekając na znajomy zapach domu mieszankę moich perfum i ledwie wyczuwalnej nuty środka do podłóg. Ale w nozdrza uderzył obcy, mdławy aromat. Zamarłam w progu, nie zapalając światła. Coś było nie tak.

Na wieszaku w przedpokoju, obok płaszcza męża, wisiał obcy, jaskrawoczerwony kardigan. Nigdy go nie widziałam. Moje kapcie, które zawsze zostawiałam przy wejściu, były odrzucone w kąt, a na ich miejscu stały eleganckie szpilki.

Serce podskoczyło nerwowo. Wróciłam z delegacji dzień wcześniej, chciałam zrobić niespodziankę. Wyglądało na to, iż to ja ją dostałam.

Powoli, starając się nie wydać dźwięku, przeszłam do salonu. Na stoliku stał wazon ze świeżymi liliami nienawidziłam lilii, miałam na nie alergię. Marek doskonale o tym wiedział.

Obok wazonu leżała otwarta książka w błyszczącej okładce. Nie moja.

Wyjęłam telefon. Palce lekko drżały, gdy wybierałam numer męża. Długie sygnały rozdzierały resztki mojego opanowania. Nie odbierał.

W kuchni na blacie ślady niedawnego gotowania. W zlewie dwie filiżanki z naszego ślubnego serwisu. Na jednej ślad jaskraworóżowej szminki.

W głowie narastał szum, jak rój zaniepokojonych pszczół. To nie mogło być prawdą.

Może to zły żart? Może przyjechała jego kuzynka z Poznania, o której czasem wspominał? Ale dlaczego mnie nie uprzedził?

Znów wybrałam jego numer. Znowu bez odpowiedzi.

Nagle w zamku znów zaszurał klucz. Cofnęłam się w cień, przyciskając do ściany.

Drzwi się otworzyły i do mieszkania weszła młoda blondynka. Z wprawą, jakby robiła to setki razy, postawiła torby z zakupami i zrzuciła buty.

Odwróciła się, by zapalić światło, i mnie zobaczyła.

Na jej twarzy nie było strachu. Tylko lekkie zdziwienie, które gwałtownie zmieniło się w chłodne rozdrażnienie. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.

A ty jeszcze tu jesteś? zapytała, jakbym była zapomnianym przedmiotem, który sprzątająca nie odłożyła na miejsce.

Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na nią, nie mogąc wydusić słowa. Powietrze w płucach się skończyło.

Wzdrygnęła ramionami, krzyżując ręce na piersi.

Nie będę powtarzać dwa razy. Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się z mojego mieszkania.

Początkowy szok ustępował lodowatemu gniewowi. Zrobiłam krok do przodu, wychodząc z cienia.

Co znaczy z twojego mieszkania? Oszalałaś? To moje mieszkanie. Moje i mojego męża.

Blondynka zaśmiała się krótko, nieprzyjemnie.

Byłego męża poprawiła, akcentując każde słowo. A mieszkanie jest teraz moje. I jego. My tu mieszkamy. Wygląda na to, iż jesteś oporna na zrozumienie.

Demonstracyjnie podeszła do kanapy, zdjęła koc, który przywiozłam ze Sztokholmu w zeszłym roku, i z obrzydzeniem rzuciła na fotel.

Marek prosił, żeby uniknąć histerii. Nie znosi scen. Więc bądź rozsądna: weź, co potrzebne, i idź.

Mój umysł odmawiał przyjęcia rzeczywistości. To było jak absurdalny spektakl.

Nigdzie nie idę powiedziałam stanowczo, choć głos mi zadrżał. Wezwę policję.

Proszę bardzo wzruszyła ramionami. I co im powiesz? Że była żona ma opuścić lokal? Roześmieją się. Wszystkie dokumenty są w porządku.

Podeszła do komody, gdzie stały nasze zdjęcia z Markiem. Wzięła jedno śmialiśmy się na urlopie we Włoszech.

Urocze powiedziała z fałszywym uśmiechem. Ale to śmieć. niedługo będą tu nowe, ładniejsze zdjęcia.

Z rozmachem rzuciła ramkę do kosza. Szkło rozbiło się z żałosnym brzękiem.

To był ostatni dzwonek. Rzuciłam się w jej stronę.

Co ty sobie pozwalasz?!

Łatwo mnie odepchnęła. Mimo kruchości, była silna.

Prosiłam, bez histerii syknęła. Marek cię zostawił. Pogódź się. Poznał mnie i wreszcie zrozumiał, co to prawdziwa miłość, a nie nudna rutyna.

Odsunęłam się, jak od ciosu. Jej słowa były pełne trującej pewności. Nie wydawała się szalona. Czuła się panią sytuacji.

Znów sięgnęłam po telefon. Nie policja. Marek. Musiałam to usłyszeć od niego.

Wcisnęłam zieloną słuchawkę i w tej samej chwili otworzyły się drzwi.

W progu stał Marek.

Spojrzał najpierw na nią, potem na mnie. Jego twarz była spokojna, obojętna, zmęczona.

Kochanie, co się stało? zwrócił się do niej.

Na mnie choćby nie spojrzał. Jakbym była cieniem z przeszłości.

Spojrzałam na niego jeszcze raz. Huragan emocji we mnie nagle ucichł, zostawiając lodowatą jasność.

Marku powiedziałam spokojnie. Wytłumacz, co tu się dzieje?

Westchnął ciężko, jak człowiek zmuszony do załatwienia drobnej sprawy.

Aniu, myślałem, iż Kasia już ci wszystko powiedziała. Rozstaliśmy się. Miesiąc temu. To moja nowa żona.

Jego słowa nie bolały. Były tylko faktem.

Rozstaliśmy się? uśmiechnęłam się lekko. Bez mojej wiedzy? Bez mojego podpisu?

To szczegóły machnął ręką. Dokumentów jeszcze nie ma. Ale mieszkanie na mocy umowy przedślubnej przechodzi na mnie. Czyli na nas.

Kasia triumfalnie położyła mu rękę na ramieniu.

Więc idź, Aniu. Nie rób cyrku.

Milczałam, patrząc na nich. Na tę parę, pewną swojej racji. W końcu uśmiechnęłam się szeroko. Ich uśmiechy zniknęły.

Wiecie, w czym jest wasz problem? zaczęłam spokojnie. Uważacie się za mądrych. A wszystkich innych za głupców.

Podeszłam do regału, wyjęłam grubą niebieską teczkę.

Masz rację, Marku. Umowa przedślubna jest. Ale byłeś zbyt

Idź do oryginalnego materiału