Wynająłem samochód, jak moją żonę ze szpitala wypisali, razem z sąsiadem wnieśliśmy do domu. „Wszystko będzie dobrze – pocieszałem żonę – tylko żyj. Siedź ze mną i rozmawiaj. Tylko żyj. A ja wszystko ogarnę. Tylko mnie nie opuszczaj, mój skarbie…!”

newsempire24.com 2 miesięcy temu

Pamiętam, jak Bogdan wynajął wóz, gdy po wypisaniu Jadwigi ze szpitala wwieźli ją razem z sąsiadem do domu. „Będzie dobrze – pocieszał ją – żyj tylko, rozmawiaj ze mną, nie zostawiaj mnie, moja gołębiczko…” – mówił, a ona, choć słaba, siedziała w fotelu i pomagała mu przy kuchni, kroiła ziemniaki, marchew i fasolę, choćby piekła chleb. Wieczorami snuli plany na zimę, choć w rękach Bogdana nie było siły już ciąć drewna. Wspominali, iż może dzieci przywiozą nas na dwór, a wiosną i latem damy radę samodzielnie.

Jadwiga, mając 35 lat, nie spodziewała się jeszcze szczęścia małżeńskiego, ale los ułożył inaczej. Spotykali się, gdy obojgu skończyło się prawie czterdzieści lat. Bogdan był trzech lat wdowcem, a Jadwiga nigdy nie była mężatką, choć urodziła syna. Mówi się, iż „dla siebie dzieci rodzi”. W młodości kochała przystojnego, ciemnowłosego Olega, który obiecał wziąć ją za żonę i oczarował ją pustymi obietnicami. Później okazało się, iż zalotnik z miasta miał już żonę. choćby żona Olega przychodziła do Jadwigi, błagając, by nie niszczyła drugiej rodziny. Nieśmiała, niedoświadczona Jadwiga poddała się, ale postanowiła zachować dziecko.

Tak się stało. Urodziła Eugeniusza, który stał się jedyną euforią i pociechą. Dziecko było dobrze wychowane, uczęszczało do szkoły i po maturze wstąpiło na Wydział Ekonomiczny. Bogdan kilka razy przychodził do Jadwigi, proponując wspólne życie, ale kobieta wahała się, choć podobał się jej Bogdan. Pewnego wieczoru Jadwiga poczuła wstyd wobec własnego syna i pragnęła w końcu być szczęśliwa. Eugeniusz podszedł do niej i powiedział: „Mamo, nie chcę już dłużej mieszkać w domu. Dziadek Bogdan jest godnym mężem, pod warunkiem iż nie będziesz krzywdzona. Najważniejsze dla mnie jest, byś była szczęśliwa”. Tak wzięli ślub, urządzili skromną uroczystość. Jadwiga pracowała w wiejskiej bibliotece, a Bogdan – jako agronom. Razem prowadzą gospodarstwo, hodują bydło, uprawiają ogród, kochają i szanują się, choć los nie dał im wspólnych dzieci.

Obaj synowie wzięli żony, przyszli wnuki. Na święta zawsze przygotowywali domowe jaja, mleko, śmietanę, wieprzonym i kurczakowym, a przy ich chacie gromadziło się mnóstwo gości. Bogdan i Jadwiga siedzieli przy stole, cieszyli się, iż mają z kim świętować. Wieczorami, gdy starsza para kładła się spać, każdy po cichu myślał, iż chciałby odejść z tego świata jako pierwszy, by nigdy nie czuć się samemu.

Lata przemijały, a w końcu przytrafiła się nieszczęśliwa chwila. Rano Jadwiga poczuła się źle, kiedy zaczęła gotować barszcz. Starsza kobieta upadła, a Bogdan z pomocą sąsiadów wezwał karetkę. Lekarze stwierdzili udar; wszystkie funkcje ciała działały, oprócz jednej – nie mogła już chodzić. Eugeniusz z żoną przybyli w odwiedziny, przekazali pieniądze na leki i wyjechali.

Bogdan zadbał o żonę, a po miesiącu Jadwiga przesiadła się na fotel. Pomagała mu w kuchni, myliła ziemniaki, przeglądała fasolę i piekła chleb. Wieczorami rozmawiali o nadchodzącej zimie, a Bogdan przyznał, iż nie ma siły na rąbanie drewna. Myśleli, iż może dzieci zabiorą ich na zimowisko, a wiosną i latem będą mogli sami radzić sobie.

W weekend przyjechał Eugeniusz z żoną. Zobaczywszy pokój, synowa Ola rzekła: „Będziecie musieli się rozdzielić. Matkę zabierzemy za tydzień, przygotuję jej pokój i przyjedziemy”. Bogdan mruknął: „A co ze mną? Przecież nigdy się nie rozstaliśmy”. „Kiedyś mieliśmy siłę i mogliśmy się obejść sami, a teraz jest inaczej. Niech syn cię zabierze, razem nikt was nie rozdzieli”. Eugeniusz i żona odjechali, a staruszkowie westchnęli gorzko, rozmyślając, co dalej. Każdy z łóżka marzył, by nie budzić się już, by nie widzieć tego wszystkiego.

Następny weekend przybyli obaj synowie, zaczęli pakować rzeczy. Bogdan siedział przy łóżku Jadwigi, patrzył na nią, wspominał ich młode lata i łzy popłynęły. Przytulił się do chorej żony i wyszeptał: „Przebacz mi, Jadwigo, iż tak się stało. Może nie dopilnowałem dzieci, a teraz dzielą nas jak niepotrzebne kocięta. Kocham cię”. Jadwiga chciała dotknąć jego policzka, ale nie miał już siły. Bogdan wstał, wycierając łzy rękawem, wsiadł do wozu i odjechał, nie wycierając płaczu.

Syn z żoną i sąsiad zaczęli otulać Jadwigę kocem i nieść ją z domu nogami w przód. Kobieta pomyślała, iż to symboliczne, nie opierała się. Nie było jej już, gdy odjechał Bogdan. Chorująca jedynie chciała nie doczekać się wieczoru.

Tydzień minął. Pewnego pięknego, jesiennego dnia, w dniu Matki Boskiej Zielnej, spełniło się ich marzenie – Jadwiga i Bogdan spotkali się w innym świecie.

Idź do oryginalnego materiału