A ty jeszcze tu? Wynoś się z mojego mieszkania, ja jestem nową żoną twojego męża! oświadczyła mi blondynka w progu.
Klucz w zamku obrócił się z nieprzyjemnym, ciasnym skrzypieniem.
Pchnęłam drzwi, oczekując znajomego zapachu domu mieszanki moich perfum i ledwo wyczuwalnej nuty środka do podłóg.
Ale w nozdrza uderzył obcy, mdło-słodki aromat.
Zamarłam w progu, nie włączając światła. Coś było nie tak.
Na wieszaku w przedpokoju, obok płaszcza męża, wisiała obca, jaskrawoczerwona kardiganowa bluza. Nigdy jej wcześniej nie widziałam.
Moje domowe kapcie, które zawsze zostawiałam przy samym wejściu, były odrzucone w kąt, a na ich miejscu stały eleganckie kobiece szpilki.
Serce zabiło nerwowo. Wróciłam z delegacji dzień wcześniej, chciałam zrobić niespodziankę. Wyglądało na to, iż to ja dostałam prezent.
Powoli, starając się nie wydać żadnego dźwięku, przeszłam do salonu. Na stoliku leżała waza ze świeżymi liliami nienawidziłam lilii, byłam na nie uczulona.
Mariusz doskonale o tym wiedział.
Obok wazy leżała otwarta książka w błyszczącej okładce. Nie moja.
Wyjęłam telefon. Palce lekko drżały, gdy wybierałam numer męża. Długie, przeciągłe sygnały dźwiękowe niszczyły resztki mojego opanowania. Nie odbierał.
Przeszłam do kuchni. Na blacie ślady niedawnego gotowania. W zlewie stały dwie filiżanki z naszego ślubnego serwisu. Na jednej z nich pozostał ślad jaskraworóżowej szminki.
W głowie narastał szum, przypominający rój rozgniewanych pszczół. To nie mogło być prawdą.
To jakiś głupi, bezsensowny żart. Może przyjechała jego kuzynka z Poznania, o której czasem wspominał? Ale dlaczego mnie nie uprzedził?
Znów wybrałam jego numer. Znowu bez odpowiedzi.
Nagle w zamku znów zaszeleścił klucz. Cofnęłam się w cień, przyciskając się do ściany.
Drzwi otworzyły się i do mieszkania weszła młoda blondynka. Z łatwością, jakby robiła to setki razy, postawiła na podłodze torby z zakupami i zdjęła buty.
Odwróciła się, by zapalić światło, i zobaczyła mnie.
Na jej twarzy nie było strachu. Tylko lekkie zdziwienie, które gwałtownie zmieniło się w chłodne zirytowanie. Zmierzyła mnie oceniającym spojrzeniem od stóp do głów.
A ty jeszcze tu? zapytała, jakbym była dawno zapomnianą rzeczą, której pokojówka nie odłożyła na miejsce.
Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na nią, niezdolna wykrztusić słowa. Powietrze w płucach się skończyło.
Prychnęła, krzyżując ręce na piersi. Jej wzrok stał się twardy.
Nie będę powtarzać dwa razy. Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się z mojego mieszkania.
Pierwotny szok zaczął ustępować, ustępując miejsca lodowatej wściekłości. Zrobiłam krok naprzód, wychodząc z cienia.
Co znaczy z twojego mieszkania? O co ci chodzi? To moje mieszkanie. Moje i mojego męża.
Blondynka się roześmiała. Krótki, nieprzyjemny śmiech.
Byłego męża poprawiła, akcentując każde słowo. A mieszkanie jest teraz moje. I jego. My tu mieszkamy. Wygląda na to, iż do ciebie to bardzo wolno dociera.
Demonstracyjnie przeszła do salonu, zdjęła z kanapy koc, który przywiozłam z Sztokholmu rok temu, i z obrzydzeniem rzuciła go na fotel.
Mariusz prosił, żeby uniknąć histerii. Nie znosi scen. Więc bądź rozsądna: zabierz, co potrzebujesz, i idź.
Mój umysł odmawiał przyjęcia rzeczywistości. To przypominało absurdalną sztukę teatralną.
Nigdzie nie idę powiedziałam twardo, choć głos zdradliwie zadrżał. Wezwę policję.
Proszę bardzo wzruszyła ramionami obojętnie. I co im powiesz? Że była żona ma opuścić mieszkanie? Tylko się pośmieją. Wszystkie dokumenty są w porządku.
Podeszła do komody, gdzie stały nasze zdjęcia z Mariuszem. Wzięła jedno śmialiśmy się podczas wakacji we Włoszech.
Słodko powiedziała z fałszywym uśmiechem. Ale to już śmieć. niedługo będą tu nowe, ładniejsze zdjęcia.
Zamaszyście rzuciła ramkę do kosza. Szkło rozpadło się z żałosnym brzękiem.
Ten dźwięk był ostatnią kroplą. Rzuciłam się w jej stronę.
Co ty sobie pozwalasz?!
Odsunęła mnie z łatwością. Mimo delikatnego wyglądu, była silna.
Prosiłam bez histerii syknęła. Mariusz cię zostawił. Pogódź się z tym. Spotkał mnie i w końcu zrozumiał, co to prawdziwe uczucie, a nie nudna rutyna.
Odsunęłam się, jak od uderzenia. Jej słowa były pełne toksycznej pewności siebie. Nie wydawała się szalona. Czuła się tu panią.
Znów chwyciłam telefon. Nie na policję. Mariusz. Musiałam usłyszeć to od niego.
Wcisnęłam przycisk wybierania i w tej samej chwili otworzyły się drzwi wejściowe.
W progu stał Mariusz.
Spojrzał najpierw na mnie, potem na blondynkę. Jego twarz była spokojna, obojętna, zmęczona.
Kochanie, co się stało? zwrócił się do niej.
Na mnie choćby nie spojrzał. Jakbym nie istniała. Jakbym była cieniem z przeszłości.
Spojrzałam na niego jeszcze raz. Huragan emocji we mnie nagle ucichł, pozostawiając chłodną jasność.
Mariuszu powiedziałam spokojnie. Wytłumacz, o co się rozchodzi?
Ciężko westchnął, jak człowiek zmuszony do rozwiązania drobnego problemu.
Aniu, myślałem, iż Kasia już ci wszystko powiedziała. Rozwiedliśmy się. Miesiąc temu. To moja nowa żona.
Jego słowa nie bolały. Były po prostu faktem.
Rozwiedliśmy się? uśmiechnęłam się lekko. I to wszystko bez mojej wiedzy? Bez mojego podpisu?
To formalności machnął ręką. Dokumentów jeszcze nie ma. Ale mieszkanie na mocy umowy przedślubnej przechodzi na mnie. Czyli na nas.
Kasia triumfalnie położyła mu dłoń na ramieniu.
Więc wyjdź, Aniu. Nie rób przedstawienia.
Milczałam, patrząc na nich. Na tę parę, pew