Wyglądała jak królowa i miała maniery królowej. Prawnuczka ujawnia tajemnice Tamary Łempickiej

viva.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: © 2025 Tamara de Lempicka Estate LLC/ Asagp, Paris


Miała problem z werbalnym wyrażaniem miłości, ale okazywała ją na różne sposoby. W jej świecie wszystko musiało być perfekcyjne, jak ona sama. „Była utalentowana, kulturalna, piękna i pełna pasji. Może stać się wzorem dla wielu kobiet”, mówi o Tamarze Łempickiej jej prawnuczka Marisa de Lempicka.

Prawnuczka Tamary Łempickiej, Marisa de Lempicka w wywiadzie VIVY!. Co zdradziła?

Przyjechałaś specjalnie z Aspen do Warszawy na wystawę Artshow, na zaproszenie Vitkacy.com, producenta poduszek, aby opowiedzieć o swojej legendarnej prababce Tamarze Łempickiej i pokazać niektóre jej rysunki. Czy miałaś okazję ją poznać?

Oczywiście. Po raz pierwszy spotkałyśmy się, gdy miałam pięć lat, a ona już 78, ale wszystko pamiętam. Zaprosiła mnie z moją siostrą i mamą do swojej meksykańskiej posiadłości Tres Bambus w Cuernavaca. Nasza podróż z Buenos Aires, gdzie mieszkałyśmy, z przesiadką w Peru – do Mexico City, trwała 20 godzin. Na miejsce dowiózł nas szofer Tamary…

– Jak ją odebrałaś?

Wyglądała jak królowa i miała maniery królowej. Nigdy wcześniej nikogo takiego nie spotkałam. Miała na sobie długą tunikę własnego projektu i ogromny kapelusz. Złote bransolety z diamentami wydawały się ogromne na jej szczupłych nadgarstkach, tak samo jak wieczny pierścień na jej palcu, który dostała od swojego wielbiciela Gabriele’a D’Annunzia prawie pół wieku wcześniej. Jej twarz była pełna zmarszczek od nadmiernego opalania się i palenia papierosów. Uderzyły mnie zwłaszcza jej oczy. Ogromne, przeszywające, w kolorze niebieskiej wody, podkreślone cienką czarną kreską, dodającą dramatyzmu. Była w nich siła, ale też łagodność.

– Czy to prawda, iż nie chciała, żeby mówić do niej „babciu”?

Tak. Nie pozwalała nazywać siebie babcią, prababcią czy w podobny sposób. Oznaczałoby to, iż jest bardzo stara, a starości nie lubiła. Jak tylko mnie poznała, otworzyła ramiona i powiedziała: „Możesz nazywać mnie Chérie, kochana”. I wszyscy nazywaliśmy ją „Chérie”. Ona zaś nazywała nas „dziewczynkami”, mnie i moją młodszą siostrę Cristinę, moją mamę i babcię Kizette. Tak więc dla trzech pokoleń Łempickich Tamara była „Chérie”.

– „Chérie” nie miała zwyczaju przytulać swoich wnuczek. Czy była osobą oziębłą?

Cóż znowu. Nie była typową babcią. Nie tuliła, nie okazywała miłości werbalnie, ale wyrażała ją w inny sposób. Kiedy z nami rozmawiała, poświęcała nam sto procent uwagi. Można było przy niej poczuć się kimś ważnym i bardzo wielu rzeczy się nauczyć. Zapłaciła za naszą podróż z Argentyny, zapewniła piękny dom i cudowne doświadczenia. W ten sposób również okazała nam swoją miłość.

– Uchodziła za ikonę mody, kreacje dla niej szyli najwięksi projektanci, ale dla swoich prawnuczek sama uszyła sukienki. Czy chociaż Wam się spodobały?

To było niesamowite, bo uszyła je manualnie. Pamiętam, jak siedziała w salonie przy basenie i szyła te sukienki. Dla każdej po dwie. Był to jeszcze jeden z dowodów jej miłości. Jedna była biała w niebieskie kropki, druga zaś biała z różowymi paskami i wielką kokardą. Do każdej był dopasowany berecik. Podobały nam się sukienki, ale bereciki już nie. Swędziały nas od nich głowy, chociaż nosiłyśmy je z dumą. Rozumiałyśmy, iż „Chérie” poświęciła swój cenny czas i energię, by stworzyć dla nas coś ekstra. Byłyśmy więc bardzo wdzięczne i szczęśliwe.

– Jej meksykańska willa musiała robić na Was wrażenie…

Zakochałam się w niej. Była otwarta na basen i piękny japoński ogród, bo Tamara uwielbiała naturalne światło. To jedne z najszczęśliwszych wspomnień z mojego dzieciństwa. Cały dom pachniał tuberozą. Wszędzie stały bukiety ze świeżych kwiatów, po które raz w tygodniu moja prababka posyłała swoją kucharkę na targ. Wszystko w domu było białe i lawendowe, od sypialni, salonu aż po jadalnię. Ściany i kanapy, jej łóżko miały jasny lawendowy kolor. A jeżeli coś nie było w tym kolorze, kazała to przemalować. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. To zabawne, bo kiedy kupiła ten dom, był tam czarny lakier, dużo pomarańczowego i czerwonego. Ale wtedy kochała już jasne kolory zamiast wyrazistych kolorów z epoki art déco.

– Kochała też wydawać przyjęcia…

O tak, w każdym calu była perfekcjonistką. Wszystko musiało być tak, jak chciała. Dom, lawenda i biel, świeże kwiaty, obsługa podczas lunchu, który zwykle był wielkim wydarzeniem. Uczyła swój personel, jak podawać do stołu w stary europejski sposób. Pokojówce pokazała, jak składać serwetki, więc jednego dnia miały kształt gołębia, innego kształt kwiatu czy wachlarza. Siadaliśmy do lunchu na tarasie w cieniu bananowców. Wyobraź sobie, iż stół był codziennie nakryty w innym meksykańskim kolorze – fuksji, turkusu, żółci, fioletu. Przychodziły tam znane osobistości, takie jak ostatnia królowa Włoch Maria Józefa Belgijska, jedna z jej najlepszych przyjaciółek, szach Iranu, znani artyści i pisarze, w tym laureat literackiej Nagrody Nobla Octavio Paz, czy jej dobry przyjaciel, znakomity meksykański rzeźbiarz Victor Contreras. [...]

– Czego się nie robi dla królowej…

Tamara dostawała zawsze to, co chciała. Miała silną osobowość, wszystko musiało być po jej myśli. Była przy tym szalenie oryginalna. W malarstwie rozwinęła własny, niezwykle unikalny styl, jakiego wcześniej nie znano. Połączyła swoich ukochanych mistrzów renesansu i manieryzmu, bo widzimy w jej obrazach piękne, świecące się ciała, z ówczesnym modernizmem, z samochodami, ze strojami i oczywiście z kubizmem. Okazała się bystra i inteligentna i doskonale wiedziała, co działo się w świecie. No cóż, czytała pięć gazet dziennie w różnych językach. kilka kobiet mogło jej dorównać.

TYLKO W VIVIE!: Jej wypowiedź wywołała burzę w sieci, teraz mówi dość. Tak odniosła się do krytyki. Zwraca uwagę na jedno

Rozmawiała Elżbieta Pawełek

Najnowszy numer magazynu VIVA! z całym wywiadem dostępny od czwartku - 3 lipca 2025 roku. W sprzedaży do 23 lipca.

Idź do oryginalnego materiału