On wygląda jak twój zaginiony syn szepnęła moja narzeczona. To, co wydarzyło się potem, wstrząsnęło całą ulicą.
Marek Kowalski nie był przyzwyczajony do chodzenia piechotą. zwykle poruszał się samochodem z szoferem, otoczony asystentami, a miasto zdawało się dostosowywać do jego rytmu. Ale tego dnia było inaczej. Jego narzeczona, Weronika Nowak, nalegała, by ostatnie kilkaset metrów przeszedł pieszo twierdziła, iż letnie światło jest zbyt piękne, by je zmarnować.
Szła pół kroku przed nim, gdy nagle zastygła. Jej palce wpiły się w ramię Marka, paznokcie wbijając się w jego skórę.
*Marek* wyszeptała *nie patrz od razu ale tam, na drugiej stronie ulicy, siedzi chłopiec.*
Marek podążył za jej wzrokiem.
Chłopiec był bosy, przysiadł na kamiennym krawężniku, kolana przyciągnięte do piersi. Miał szczupłą, delikatną twarz, jasne włosy i dołek w lewym policzku szczegół, który Marek zapamiętał jak bliznę. Ale jego oczy sprawiły, iż Marek zapomniał, jak oddychać. Głęboko niebieskie, jak ocean. Zupełnie jak oczy jego zmarłej żony.
Takie same.
Nie widział tych oczu od dwunastu lat. Od dnia, gdy jego pięcioletni syn zniknął w tłumie na zatłoczonym placu.
Głoś Weroniki ledwo drżała ze współczucia. *Wygląda jak*
*Mój syn* dokończył Marek; słowa smakowały rdzą.
Policja przestała dzwonić lata temu. Grupy poszukiwawcze się rozeszły. Plakaty zaginionych zastąpiły nowe twarze. Ale Marek nigdy nie przestał czekać. Jego pokój pozostał nietknięty: nieposłane łóżko, zabawkowe samochody wciąż ustawione na półce, jakby syn mógł wrócić lada chwila.
A teraz stał przed nim. Czy to naprawdę on?
Weronika podeszła pierwsza, kucając przed chłopcem. *Kochanie, wszystko w porządku?*
Chłopiec ledwo podniósł wzrok. *W porządku* mruknął, choć jego głos był chrapliwy, jakby nie mówił od dni.
*Jak się nazywasz?* zapytał Marek, gardło ściskając mu się.
Chłopiec odparł: *Kacper.*
Serce Marka zabiło gwałtownie. Jego syn miał na imię Kacper.
Zanim Marek zdążył odpowiedzieć, wzrok Kacpra przeniósł się na ulicę. Z bramy wyłonił się wysoki mężczyzna w wytartej skórzanej kurtce, twarz wykrzywiona gniewem.
*Ty!* warknął. *Wracaj do roboty!*
Kacper zerwał się na równe nogi i uciekł. Mężczyzna pognał za nim. A Marek, działając instynktownie, ruszył za nimi oboma.
Chłopiec był szybki, przemykał między przechodniami, skręcał w boczne uliczki. Nogi Marka płonęły, ale ból w piersi był jeszcze silniejszy. Stracił syna raz. Nie pozwoli, by zniknął po raz drugi.
Kacper wślizgnął się do opuszczonej hali. Gdy Marek dotarł na miejsce, ciężkie metalowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem. W środku rozlegała się stłumiona wrzaska.
*Jeśli jeszcze raz zagadasz do obcych, pożałujesz* warknął mężczyzna.
*Ja* głos chłopca się załamał. Rozległ się głuchy odgłos uderzenia.
Krew Marka ścięła się w żyłach. Walił w drzwi. *Otwórz! Natychmiast!*
Drzwi uchyliły się tylko na tyle, by mężczyzna wyjrzał, wyraźnie zaskoczony. *Wynoś się, bogaczu. Ten chłopak jest mój.*
*Na jakiej podstawie?* głos Marka był niski i niebezpieczny.
*Pracuje dla mnie. Odpracowuje swoje utrzymanie.*
*To dziecko* warknął Marek. *I to się kończy teraz.*
Weronika już dzwoniła na policję. W oddali słychać było syreny. Wzrok mężczyzny zastygł.
Marek pchnął drzwi. Kacper zatoczył się w jego stronę, trzymając się za bok. Mimowolnie Marek objął go.
*Już dobrze, synu* szepnął, mając na















