Wyfrunęła z gniazda: Emocje po zakończeniu kariery

twojacena.pl 2 tygodni temu

—Dzieci wychowaliśmy, a jak tylko na emeryturę przeszła, to zaraz uciekła ode mnie, wyobrażasz?! — żalił się siwy mężczyzna w kapeluszu swojemu partnerowi do gry w szachy.

Jesień właśnie zaczęła rozsypywać złote liście na podwórku. Pogoda była piękna. Oddychało się lekko i swobodnie.

Tak już było, iż latem emeryci spędzali całe dnie w parku niedaleko ich bloku.

Znaleźli sobie mały zakątek z trzema ławkami blisko siebie i spotykali się tam przez całe lato, gdy tylko upał ustępował.

Dobra tradycja nie zniknęła z nadejściem chłodów. Tak samo siwowłosi mężczyźni wychodzili posiedzieć na ławkach pod blokiem.

—No więc tak po prostu uciekła? Może to nie ona winna, tylko ty?! — uśmiechnął się szachowy partner naprzeciw. — Od dobrego mężczyzny się nie ucieka.

Kazimierz sam kilka lat temu był w podobnej sytuacji, więc wiedział, gdzie może tkwić przyczyna tej ucieczki.

Siwy mężczyzna w kapeluszu podniósł na niego oczy tego samego koloru co włosy i uśmiechnął się.

—Szach i mat, Kaziu. A co do żony — no cóż, zrobiła to na złość! Wie, iż bez niej sobie nie poradzę, więc tak postąpiła — żebym wiedział.

Przed wyjściem powiedziała mi wprost:

—Zmęczyło mnie służenie ci, Stanisławie! Nic sam nie umiesz, więc idę, żebyś zrozumiał, jak to wygląda.

Nawet nie powiedziała, dokąd idzie…

—No i jak teraz, Stachu? — zapytał Kazimierz, przywołując własne wspomnienia.

—Źle… Albo raczej smutno! Chciałem z euforii pierwszego dnia pohulać. choćby białego kupiłem… Przyniosłem, do lodówki schowałem, a wyjąć — nie miałem siły.

Nikt nie krzyczy, iż nie wolno, iż „nie śmiej”. Cisza wokół. I od razu ochota mi przeszła. Taka tęsknota nagle mnie ogarnęła…

Kazimierz roześmiał się. Rozumiał Stanisława. Sam przez to przeszedł. Dokładnie tak, jak opowiadał Stach.

Stanisław zamyślił się, patrząc na szachownicę.

Mężczyźni stojący obok obserwowali grę — może z zaciekawieniem, a może ze współczuciem.

Nikt w tym wieku nie chciałby zostać bez żony.

Choć w codzienności zdarzały się trudne chwile, ale po to jest druga połówka, żeby się dopełniać.

—Zadzwoń do niej, powiedz, iż zrozumiałeś, iż żałujesz — zaproponował nieco młodszy od reszty mężczyzna.

Stanisław machnął ręką:

—Kto ją tam zrozumie, czego jej trzeba?!

—Ja pamiętam, jak będąc mały, pasłem kozy na łące — nagle odezwał się sąsiad Stanisława z piątego piętra. — jeżeli któraś uciekała i nie chciała wracać, zawsze przynęcałem ją marchewką. I ty swoją przyciągnij! Reszta sama się ułoży…

—Czym mam nęcić?! — roześmiał się Stanisław. — Przecież wszystko ma, tu nie można się pomylić…

—To może ja zadzwonię, powiem, iż byłem u ciebie już pięć razy, a nikt nie otwiera? — zaproponował sąsiad z klatki.

—O, właśnie! — Stanisław aż podskoczył. — Wróci, przybiegnie natychmiast, pomyśli, iż coś się stało. A ja tu — kwiaty, tort!

Na tym mężczyźni się rozeszli…

…Następnego dnia, jak umówiono, sąsiad z klatki, Wojciech, zadzwonił do żony Stanisława i powiedział, iż od dawna go nie widział, a drzwi do mieszkania są zamknięte.

Może coś się stało, niech przyjeżdża…

Stanisław tymczasem nie tracił czasu — od rana biegał po sklepach, kupił słodyczy. Potem wpadł do kwiaciarni po trzy goździki i pognał do domu.

—Uff, no się nabiegałem! Zmęczyłem się… — pomyślał Stanisław.

Ale uznał, iż w dresach przepraszać nie wypada.

Przebrał się w szary garnitur, który żona kupiła mu na pogrzeb, i zaczął nakrywać stół w kuchni.

Wszystko już przygotował, wino i tort w lodówce, wodę w czajniku zagotował. Siedzi i czeka.

Gorąco w garniturze. Ale zdjąć nie można, trzeba stanąć przed Hanią w pełnej krasie!

Biegał, biegał do okna. Żony nie widać!

Potem zdecydował, iż wyjdzie jej na spotkanie z kwiatami. Wziął goździki, jeden choćby się złamał, na złość.

Nalał sobie białego, łyknął, żeby mniej się denerwować.

I tak przesiedział godzinę z kwiatami w rękach na kanapie, aż sen go zmorzył.

Stanisław uznał, iż usłyszy, gdy żona wejdzie, i położył się ostrożnie, żeby nie zmiąć garnituru.

Kwiaty ścisnął w dłoniach, kładąc je na piersi, żeby później nie szukać w pośpiechu…

…Żona Stanisława wróciła dopiero pod wieczór. Z drugiego miasta, od siostry — pięć godzin pociągiem, potem taksówką.

Przed blokiem Hanna spojrzała — a w oknach ich mieszkania żadnego światła!

Zaczęła się niepokoić i gwałtownie wbiegła do klatki.

Podeszła do drzwi, cicho otworzyła dwa zamki kluczami i weszła do środka. Cisza… Stanisława nie słychać…

—Boże, czyżby coś mu się stało? — pomyślała.

Włączyła światło w przedpokoju i weszła do salonu.

Spojrzała na kanapę i aż przysiadła ze zdumienia!

Tam leżał Stanisław… W garniturze… Z dwoma zwiędłymi goździkami w dłoniach…

Hanna upadła na kolana przed mężem i kilka minut siedziała ze spuszczoną głową, aż w końcu łzy same popłynęły.

—Haniu! Wróciłaś! — uśmiechając się, podał jej kwiaty.

—Żyjesz! — krzyknęła Hanna. — Hulankę urządził, czy co?! Wiedziałam, iż choćby na tydzień nie można zostawić, co za mąż ze ciebie, Stachu?!

Hanna ciągle krzyczała, a Stanisław siedział na kanapie i ciągle się uśmiechał.

—Jak tu dobrze, jak przytulnie — myślał. — Wróciła moja uciekinierka! Przynęciłem swoją kózkę…

—Siedzi, uśmiecha się! — nie ustawała żona. — Ja ci pokażę!

—Och, jak ja cię kocham, Haniu, tak bardzo, iż już nie puszczę — spokojnie powiedział Stanisław.

Żona na te słowa choćby przestała krzyczeć.

—Przez ten tydzień wszystko zrozumiałem…I odtąd Stanisław każdego ranka starał się zaskakiwać Hannę drobnymi gestami, a jego ukochana już nigdy nie musiała uciekać, by poczuć, iż jest dla niego całym światem.

Idź do oryginalnego materiału