Wydawała się idealna, a stała się moim największym bólem.

newskey24.com 12 godzin temu

Wydawała się idealna. A okazała się moim największym bólem.

Gdy pierwszy raz ujrzałem Kingę, pomyślałem, iż oto stanęła przede mną kobieta z moich snów – spokojna, subtelna, z oczami, w których zdawały się kryć całe światy. Zbliżyliśmy się szybko. Wiódłem ją po ulubionych zakątkach Gdańska, gotowaliśmy w domu proste potrawy, śmialiśmy się z drobiazgów. Byłem pewien: to ta jedyna. Gdy oświadczyłem się, nie wahałem się ani chwili.

Ślub był ciepły i szczery. Kameralne przyjęcie z rodziną, biała suknia, skromny taniec przy cichej muzyce. Życie wydawało się sielanką. Kinga była troskliwa, uważna, tylko czasem nieco zdystansowana – zrzucałem to na karb jej charakteru. Ale niedługo w tym spokoju pojawiły się pierwsze rysy.

Najpierw zaczęła zostawać po pracy. To „spotkania z koleżankami”, to „nieplanowane zebrania”. Czasem gubiła się w swoich opowieściach. Próbowałem odpędzać podejrzenia. Aż pewnego dnia zauważyłem: jej telefon, którego zwykle nie wypuszczała z rąk, leżał odblokowany na kuchennym stole. Nie chciałem w niego zaglądać… ale coś mnie popchnęło.

Zobaczyłem wiadomości. Imię: Kacper. Treść nie pozostawiała wątpliwości: „Wkrótce się zobaczymy. Obiecuję. Tak brakuje mi twojego dotyku”. Kinga odpowiadała z równym ogniem. Serce ścisnęło mi się w piersi. Kim on był? Co ich łączyło?

Nazajutrz zacząłem drążyć głębiej. Znalazłem jej stare konto w mediach społecznościowych. Zdjęcia z imprez, półnagie fotki na plaży, obcy mężczyźni. Posty pełne aluzji do namiętności, niezależności, przelotnych romansów. Ta Kinga, którą znałem, i ta z tych zdjęć – to były dwie różne kobiety. Nie mogłem uwierzyć. Ale czułem, iż prawda pozostało gorsza.

Po dwóch tygodniach trafiłem na jej dziennik. Przypadkiem – a może tak miało być. Na okładce napis: „Nie otwierać”. Otworzyłem. Każda strona bolała jak nóż:

„Myśli, iż jestem dobra. Nie wie, jak bardzo pragnę uczuć. Dotyku. Jednego mi za mało”.
„Kacper chciał, żebym została. Prawie się zgodziłam. Ale on ma rodzinę. A ja – cały kalejdoskop pragnień”.
„Dawid jest naiwny. Wierzy, iż jesteśmy sobie przeznaczeni. Gdyby wiedział o Mateuszu…”

Siedziałem na podłodze, niezdolny powstrzymać łez. Moja żona. Moja – a jednak nie moja wcale. Trzech mężczyzn. Zdrada. Życie jako przedstawienie.

Zainstalowałem program na jej telefon. W środy i piątki jeździła za miasto. Ten sam hotel. Ten sam pokój. Zawsze z Kacprem. I jeszcze był Mateusz. Żonaty. Pisała do niego: „Jesteś najbardziej namiętny. Z tobą ożywam. Ale nie proś o więcej”.

Byłem złamany. Mimo to bałem się cokolwiek powiedzieć. Aż pewnego dnia eksplodowałem:

– Wiem wszystko.

Zbladła. Nie zaprzeczała. Tylko rozpłakała się. Czekałem na wyjaśnienia. Słowa. Wyszeptała:

– Boję się być sama. Nie umiem być tylko żoną. Potrzebuję więcej. Muszę czuć, iż jestem pożądana. Ty jesteś dobry. Ale nie umiesz rozpalić we mnie ognia.

To było gorsze niż wyznanie zdrady. To było przyznanie, iż jestem nikim w jej świecie. Bezpiecznym portem. Pewnym oparciem. Ale nie mężczyzną, którego wybiera.

Tydzień później podaliśmy o rozwód. Wyszedłem. Ona została w mieszkaniu – i w swojej sieci kłamstw.

W ostatniej wiadomości napisała:

„Przepraszam. Byłeś prawdziwy. A ja tylko szukałam siebie. I nie znalazłam”.

Piszę tę historię nie z zemsty. Dawno przestałem się złościć. Chcę tylko, aby ktoś, czytając to, zrozumiał: maski bywają piękne. Ale często kryją dusze, których nigdy do końca nie poznamy.

Idź do oryginalnego materiału