Całe życie pracowaliśmy, oszczędzaliśmy na sobie, żeby coś po sobie zostawić. Myśleliśmy, iż na emeryturze wreszcie odetchniemy i będziemy cieszyć się spokojem we własnym kącie. Oczywiście chcielibyśmy pomóc dzieciom, ale przecież nie wystarczyło nam na mieszkania dla wszystkich trojga. Proponowaliśmy im kredyt – wtedy moglibyśmy pomóc przy spłatach albo częściej zająć się wnukami, żeby mieli czas pracować. Usłyszeliśmy jednak, iż jesteśmy egoistami, iż nie jesteśmy tak „opiekuńczy” jak rodzice ich znajomych.
Okazało się, iż starsza i średnia córka mają już plan: upatrzyły sobie nasz dom. Twierdzą, iż w okolicy są dobre szkoły i przedszkola, a dzieci powinny dorastać blisko natury, a nie w „klitce na kredyt”. Tylko nasz syn zachował rozsądek – sam odkłada z żoną pieniądze, nie spieszą się z dziećmi, dopóki nie będą mieli własnego mieszkania.
Kiedy zapytaliśmy córki, co z nami, starszymi ludźmi, odpowiedziały, iż wystarczy nam kawalerka – „bo wam już tak wiele nie potrzeba”. Jedna wynajmuje mieszkanie, druga mieszka u teściów i obie chcą „rozparcelować” nasz dom, żeby zamieszkać w nim we dwie rodziny. Tylko iż ani kredytu brać nie chcą, ani samodzielnie dorabiać się mieszkania, jak my kiedyś. Mówią, iż „za waszych czasów było łatwiej, a dziś własny dom to marzenie nie do zrealizowania”.
Oczywiście mamy wyrzuty sumienia, iż nie zapewniliśmy córkom takiego startu, o jakim marzyły. Ale też nie chcemy oddać im wszystkiego, co sami wypracowaliśmy. Uważamy, iż to ich mężowie powinni zadbać o rodziny.
Efekt jest taki, iż od dwóch tygodni panuje między nami cisza i chłód. Zamiast spokojnej starości mamy kłótnie i pretensje. Na szczęście syn nas wspiera i mówi, żebyśmy się nie dawali szantażować siostrom.
I teraz pytanie: czy mamy rację, iż nie chcemy zamienić naszego domu na ciasną kawalerkę, czy może to córki mają rację, prosząc nas o „poświęcenie” w imię ich rodzinnego szczęścia?