Wychowałem was tylu, a wy jednego ojca wykarmić nie chcecie

polregion.pl 1 miesiąc temu

Wychowałem was pięcioro, a wy jednego ojca wykarmić nie chcecie

Dramatyczna opowieść z głębi podkarpackiej wsi

— Wojtek, wstawaj, ranek dawno, czas do roboty! — szarpała męża Wanda, trzymając w jednej ręce przepaloną patelnię, a w drugiej — zakorzenioną nadzieję, iż to tylko żart.
— Nie wstanę. Zostaw mnie w spokoju, Wandziu. Koniec. Już nigdy nie pójdę do fabryki — burknął Wojciech, nie otwierając oczu, i odwrócił się do ściany.

Żona najpierw się roześmiała — no co, urlop się skończył, jeszcze nie ochłonął.
— No weź, jakie bzdury! Wesele Elżuni odhulaliśmy, odpoczęliśmy, teraz z powrotem do roboty. Spraw po kokardę!

— Mówię ci na serio. Koniec. Zwolniłem się. Już nie pracuję. Podanie złożyłem jeszcze przed urlopem. Wczoraj był mój ostatni dzień.

— Co ty, Wojtek?! Rozum ci się pomieszał?! Gdzie ty taką pracę jeszcze znajdziesz? Do emerytury dwa lata! Wytrzymaj! — Wanda zbladła i o mało nie upuściła patelni.

— Nie wytrzymam. Sił nie mam. Koniec. Pięcioro dzieci wychowaliśmy. Trzech synów, dwie córki. Wszystkich wykształciliśmy, wszystkich urządziliśmy. Postawiliśmy na nogi. A ja? Teraz chcę tylko odpocząć. Moje zadanie skończone.

— Rozumu ci brak, skoro postanowiłeś usiąść dzieciom na kark — boleśnie westchnęła żona. — Kto cię będzie żywił? Moja emerytura to grosze. A ty myślisz, iż oni cię utrzymają?

— Oczywiście. Nie są mi obcy. Pięcioro! Czyżby jeden ojciec miał głodować?

— Zwariowałeś, stary dziadu! — zawrzała Wanda. — Dzieci same mają kłopotów po uszy. Mieszkania na kredyt, wnuki w szkole. A ty… darmozjad! — złapała go za rękaw i szarpnęła.

Odnurknął się gwałtownie — aż uderzyła się boleśnie o szafę.
— Nie drzyj się. Nie dotykaj. Zdecydowałem. Koniec.

Łzy napłynęły do oczu Wandy. Wiedziała: jeżeli mąż powiedział — nie ma odwrotu. Zerwała się, narzuciła chustkę i pobiegła do sąsiadki — cioci Zosi, mądrej staruszki, do której choćby policjanci chodzili po radę.

— Ojej, ciociu Zosiu, nieszczęście! Wojtek oszalał! Zwolnił się, mówi, iż dłużej nie wytrzyma. Co robić? Jak go opamiętać?

— Czego się tak ekscytujesz. Zmęczył się człowiek. Pięć dusz wychował — to nie orzeszki. Widocznie siły go opuściły. Daj mu odsapnąć. Potraktuj go z miłością.

— Akurat! Już ja mu pokażę miłość. Jak dzieci przyjadą, urządzimy mu „wakacje”! — syknęła Wanda ze złośliwym błyskiem w oku.

W tydzień później cała rodzina była na miejscu. Wanda wszystkich obdzwoniła, nakryła stół, żeby nikt nie odszedł głodny. Śmiano się, ściskano, wnuki harcowały po podwórku. ale gdy po obiedzie sprzątnęli naczynia, zapadła ciężka cisza.

— Tato — pierwszy w końcu odezwał się najstarszy, Krzysiek — to prawda, iż rzuciłeś robotę?

— Prawda, synku. Uznałem — dość. Sił brak.

— No bez jaj, tato — wtrącił się średni, Marek. — Dwa lata zostało. Wytrzymaj. Toż to bez sensu!

— Już postanowiłem. Staż mam ponad czterdzieści lat. Do emerytury jakoś dożyję. A wy… pięcioro was. Wykarmicie starego, wierzę.

Żona za jego plecami tryumfowała, a dzieci się zakręciły. Krzysiek odkaszlnął:

— No… my teraz na kredycie, samochód bierzemy. Ciężko będzie.

— A u nas Elżunia w szkole muzycznej, na korepetycje chodzi. Pieniądze lecą, sam wiesz — dodała żona Marka. On sam milczał.

— A ja… remont zacząłem. Do zimy muszę skończyć, potem mieszkanie sprzedamy. Więcej nie udźwignę — westchnął najmłodszy, Tomek.

Córki zaczęły mówić równocześnie. Jedna meble na raty kupiła, druga mąż na saksach, pieniędzy nie widzą miesiącami. Wanda wstała jak generał przed bitwą:

— No i co, Wojtek, widzisz? Wszyscy mają swoje sprawy. A ty — ciężar. Wstyd ci nie jest? Chcesz od dzieci brać, a nie dawać. Jutro rano — idź szukać roboty. Bez zaświadczenia o zatrudnieniu — nie wpuszczę. Jasne?

Wojciech podniósł się. W milczeniu. Spojrzał na swoje dzieci. Na żonę.

— Wychowałem was pięcioro… a wy jednego ojca wykarmić nie chcecie… — wyszeptał ochryple i wyszedł do sypialni.

Następnego dnia poszedł szukać pracy. Przyjęli go. Płaca o połowę mniejsza, ale zawsze. Wanda była zadowolona — „uleczyła” go. A dwa dni później nie wrócił do domu.

Późnym wieczorem zapukano do drzwi. Ze szpitala doniesiono: Wojciech nie żyje. Rozległy zawał. W pracy zrobiło mu się słabo, nie zdążyli dowieźć. Zmarł w karetce.

Teraz Wanda żyje sama. Emerytura — grosze. Dzieci odwiedzają rzadko. Przeważnie córki. Synowie dzwonią od święta.

A w jej pamięci wciąż powtarzają się ostatnie słowa męża:
„Wychowałem was pięcioro… a wy jednego ojca wykarmić nie chcecie…”.

Idź do oryginalnego materiału