Wychowałem was pięcioro, a wy nie chcecie wykarmić jednego ojca.

polregion.pl 1 tydzień temu

Słyszałeś, jak pięć osób wychowałem, a jednego ojca nakarmić nie chcecie

Dramatyczna opowieść z głębi Wielkopolski

— Wiesiu, wstawaj, już dawno ranek, czas do pracy! — potrząsała mężem Weronika, trzymając w jednej ręce przypaloną patelnię, a w drugiej — cichą nadzieję, iż to tylko żart.
— Nie wstanę. Zostaw mnie w spokoju, Werka. Koniec. Już więcej nie pójdę do fabryki — mruknął Wiesław, nie otwierając oczu, i odwrócił się do ściany.

Żona najpierw się zaśmiała — no co, urlop się skończył, jeszcze się nie rozkręcił.
— No daj spokój, głupoty gadasz! Wesele Martki już za nami, odpoczęliśmy, teraz z powrotem do roboty. Spraw po uszy!

— Mówię ci poważnie. Koniec. Zrezygnowałem. Już tam nie pracuję. Podanie złożyłem jeszcze przed urlopem. Wczoraj był mój ostatni dzień.

— Co ty, Wiesiu?! Oszalałeś?! Gdzie znajdziesz teraz taką pracę? Do emerytury zostały ci dwa lata! Wytrzymaj jeszcze! — Weronika zbladła i o mało nie upuściła patelni.

— Nie dam rady. Sił brak. Koniec. Wychowaliśmy pięcioro dzieci. Trzech synów, dwie córki. Wszystkich wykształciliśmy, wszystkim pomogliśmy. Postawili na nogi. A ja? Teraz chcę odpocząć. Swoje już zrobiłem.

— Brakuje ci rozumu, jeżeli myślisz, iż będziesz siedział dzieciom na karku — westchnęła z bólem żona. — Kto cię wyżywi? Moja emerytura to grosze. A ty chcesz, żeby cię utrzymywali?

— No jasne. Nie są mi obcy. Pięcioro! Czyżby jeden ojciec miał głodować?

— Zwariowałeś, stary dziadu! — wpadła w złość Weronika. — Dzieci same mają mnóstwo zmartwień. Mieszkania na kredyt, wnuki w szkole. A ty… darmozjad! — złapała go za rękaw i szarpnęła.

On gwałtownie odtrącił ją — a ona boleśnie uderzyła się o szafę.
— Nie dotykaj. Już postanowiłem. Koniec.

Łzy napłynęły do oczu Weroniki. Wiedziała: jeżeli mąż coś postanowił, nie ma odwrotu. Wyskoczyła, narzuciła chustkę i pobiegła do sąsiadki — cioci Haliny, mądrej staruszki, do której choćby policjanci przychodzili po radę.

— Oj, ciociu, bieda u mnie! Wiesiek oszalał! Zrezygnował z pracy, mówi, iż już nie może. Co robić? Jak go przekonać?

— Czego się tak denerwujesz. Naprawdę się zmęczył. Pięć dusz wychować — to nie pestki gryźć. Widocznie się przepracował. Daj mu odpocząć. Pobądź z nim łagodnie.

— A tak, pewnie! Zobaczy, co to łagodność! Niech tylko dzieci przyjadą, a urządzimy mu „wakacje”! — powiedziała ze złośliwym błyskiem w oku Weronika.

W ciągu tygodnia cała rodzina była na miejscu. Weronika wszystkich obdzwoniła, nakryła stoły, żeby nikt nie odszedł głodny. Śmiali się, przytulali, wnuki biegały po podwórku. Ale po obiedzie, gdy sprzątnięto naczynia, zapadła ciężka cisza.

— Tato — pierwszy odezwał się najstarszy, Krzysztof — to prawda, iż rzuciłeś pracę?

— Prawda, synku. Już nie mogę. Sił brak.

— No co ty, tato? — wtrącił się środkowy, Jarek. — Dwa lata ci zostało. Wytrzymaj. To po prostu… nielogiczne!

— Już postanowiłem. Staż mam ponad czterdzieści lat. Do emerytury jakoś dożyję. A wy… was jest pięcioro. Chyba ojca wykarmicie, co?

Żona tryumfowała za jego plecami, a dzieci zaczęły się wiercić. Krzysztof zakaszlał:

— No… my akurat bierzemy kredyt na mieszkanie. Będzie ciasno.

— A u nas Małgosia chodzi do szkoły muzycznej, korepetycje kosztują. Pieniądze lecą, sam rozumiesz — dodała żona Jarka. On sam milczał.

— A ja… właśnie zaczynam remont. Muszę skończyć przed zimą, a potem sprzedawać mieszkanie. Więcej nie uniosę — westchnął najmłodszy, Tomek.

Córki zaczęły mówić naraz. U jednej meble na raty, u drugiej mąż na kontrakcie za granicą, pieniędzy nie widzą miesiącami. Weronika wstała, jak generał przed bitwą:

— No i widzisz, Wiesiek? Wszyscy mają swoje sprawy. A ty tylko obciążenie. Nie wstyd ci? Zamiast pomagać, chcesz ciągnąć od dzieci. Jutro rano — idź szukać roboty. Bez potwierdzenia, iż cię przyjęli — nie wpuszczę. Jasne?

Wiesław wstał. W milczeniu. Spojrzał na dzieci. Na żonę.

— Pięcioro was wychowałem… a jednego ojca nakarmić nie chcecie… — powiedział cicho i poszedł do sypialni.

Następnego dnia poszedł szukać pracy. Zatrudnili go. Płaca o połowę mniejsza, ale zawsze coś. Weronika była zadowolona — „wyleczyła go”. A dwa dni później nie wrócił do domu.

Późnym wieczorem zapukano do drzwi. Ze szpitala przyszła wiadomość: Wiesław zmarł. Rozległy zawał. Zrobiło mu się słabo w pracy, nie zdążyli dowieźć. Zmarł w karetce.

Teraz Weronika żyje sama. Emerytura — grosze. Dzieci odwiedzają rzadko. Głównie córki. Synowie dzwonią od święta.

A w jej pamięci wciąż powtarzają się ostatnie słowa męża:
„Pięcioro was wychowałem… a jednego ojca nakarmić nie chcecie…”.

Czasem największym błędem jest myśleć, iż za miłość można zapłacić obowiązkiem.

Idź do oryginalnego materiału