Wybieranie bitew: poradnik polowy

wybudzeni.com 3 godzin temu

Wybieranie bitew: poradnik polowy – Rian Stone

8 listopad 2019

Tajlandia była jednym wielkim bajzlem. Każdy kłócił się z każdym. Nic nie zostało rozwiązane. Byliśmy pijani i nie widzieliśmy lądu od dwóch miesięcy, a ty, jakie masz wytłumaczenie [wymówkę]?

Każdy słyszał powiedzenie, iż powinno się wybierać swoje bitwy, ale bardzo niewielu ludzi naprawdę rozumie, co to znaczy albo jak to stosować w praktyce.

W moim życiu miałem „szczęście” do tego, iż jako dzieciak byłem zawsze najmniejszy w pomieszczeniu i łatwo dostawałem wpierdol, jeżeli wdawałem się w bójki. W dorosłości zaś, w wojsku, przekonałem się, iż nie da się używać siły w jakikolwiek sensowny sposób do narzucania swojej woli.

Z tego wszystkiego wyciągnąłem kilka zasad, których warto się trzymać przy wybieraniu bitew:

— Jakiego wyniku [efektu] chcę?
— Czy druga osoba albo jakiś trzeci arbiter jest w stanie mi to dać?
— Czy „biję się pod górę”, czy „kopię w dół”?
— Jakie będą długofalowe konsekwencje spalenia mostów i czy mogę z tym żyć?
— Poza tym, co czuję, to co z tego będę miał dla siebie?

Jakiego wyniku chcę?

To powinno być oczywiste. Ale iż ciągle widzę ludzi to ignorujących, powiem to wprost. Niektórzy chcą walczyć tylko po to, żeby walczyć. Nie cenią niczego poza uwagą i kompletnie zatarła im się granica między dobrą uwagą a złą. Różnica między jedną a drugą to w gruncie rzeczy różnica między wiedzą, czego chcesz, a chęcią samego uznania. Ludzie są fatalni w określaniu, czego naprawdę chcą, ja sam też taki byłem przez długi czas. A prawda jest taka, jeżeli jesteś w stanie sam się wyżywić, regularnie uprawiać seks i spłacać kredyt hipoteczny, to nie potrzebujesz szukać dalej, chyba iż naprawdę chcesz.

Kiedy ktoś w internecie się myli, po co wdajesz się z nim w pyskówkę? jeżeli nie jesteś marką albo firmą, która chce się w ten sposób wyróżnić, nie ma ku temu żadnego powodu, poza łaknieniem uwagi czy jakiejś formy walidacji [aprobaty].

Walidacja [aprobata] nie płaci rachunków. Walidacja nie sprawia, iż twoja kobieta pragnie cię z dzikim entuzjazmem. Owszem – walidacja to powód, dla którego ona lubi ci dogadzać w łóżku. Ale ona jest kobietą i to ma sens. A ty? Jesteś kobietą? jeżeli tak – zadaj sobie pytanie: czy ta kłótnia, którą chcesz zacząć, sprawi, iż jakiś facet z najwyższej półki będzie chciał cię w swoim życiu? jeżeli nie? To prawdopodobnie ta zasada dotyczy także ciebie.

Czy druga osoba lub arbiter trzeciej strony jest w stanie mi to dać?

Czasami ludzie są bezużyteczni. I nie mówię tu o braku jakiejś „wewnętrznej wartości”, każdy zasługuje na życie, choćby tylko po to, żeby pokazać, jak bardzo inni są mili, skoro nie chcą ci stanąć butem na karku.

Kłótnia ze współpracownikiem o jakieś problemy z wydajnością w pracy nie rozwiąże tych problemów. Widziałem to codziennie, kiedy byłem marynarzem. Ci sami technicy siadali codziennie przy tym samym stole, o tej samej godzinie, i gadali dokładnie to samo. Szef to idiota, oficerowie są niekompetentni, a ich bezpośredni przełożony chce, żeby zrobili jakąś głupią rzecz, która niczego nie rozwiąże, a wszystkim narobi dodatkowych kłopotów. Toczyli więc wielką „bitwę” o to, kto jest bardziej niekompetentny.

A co miały wspólnego wszystkie te rozmowy? To, iż nigdy przy stole nie siedział nikt, kto miałby realną władzę, żeby coś z tym zrobić. To nie była żadna walka. To była tylko werbalna impotencja. Działy się rzeczy, nad którymi nie mieli żadnej kontroli. Zamiast to zaakceptować, albo zrobić cokolwiek, żeby tę bezsilność zmniejszyć, ich „bitwa” była czystą katharsis. Nagrzać się, wybuchnąć, spuścić ciśnienie. Piękny cykl, który pozwalał im dzień w dzień przychodzić i znosić wszelką niekompetencję dookoła.

Sedno wybierania bitew jest takie: odpuść rzeczy, które i tak się nie zmienią, działaj tam, gdzie masz szansę coś zmienić, a jeżeli nie dajesz rady, to wycofaj się z sytuacji, w której nic się nie zmienia. Cała reszta to tylko strategia radzenia sobie z frustracją.

Czy „biję się pod górę”, czy „kopię w dół”?

Na tym czasami sam się jeszcze łapię. Im lepszy jesteś w czymś, czy to w pracy, czy to w jakiejś dziedzinie akademickiej, czy w uwodzeniu kobiet, czy w jakiejkolwiek innej dziedzinie wymagającej wysiłku i umiejętności, to tym gorszy będzie w tym przeciętny człowiek.

Możesz więc wdawać się w spór z kimś, kto jest nie tylko kiepski w tym, o co chodzi w danej walce, ale jeszcze kompletnie bez znaczenia. Mogę spuścić łomot każdemu ośmiolatkowi w podstawówce. Oni nie potrafią walczyć jak ja, nie są wystarczająco silni, i wszystko, co mi powiedzą, jest bzdurą. I co ja adekwatnie robię? Buduję sobie urojenie, iż ośmiolatki są moją konkurencją?

Lepszy przykład to czasy studiów w moim wiejskim miasteczku wieśniaków. Miałem paczkę znajomych z drużyny siatkówki, kilku imprezowych wieśniaków, którzy kochali balangi, no i dziewczyny, które uwielbiały kręcić się przy zabawowych chłopakach. Mój współlokator natomiast należał do innej ekipy, czyli samochodziarzy.

Zauważyli oni, iż na uczelnię przyjeżdża wielu imigrantów z Azji, wszyscy w wypasionych, mocno tuningowanych furach. Ale nie byli to bogaci imigranci, więc sami kupowali Fordy Focusy, doklejali spoilery, montowali rury wydechowe, podświetlenia i nalepki. Regularna rywalizacja. W piątki jechaliśmy razem do baru, on zostawał z kumplami na parkingu i „walczył” o to, kto ma najlepszy tuning w tym tygodniu, najszybszy samochód, najładniejsze bajery. A ja wchodziłem do środka, rywalizować z atletami o to, kto wyrwie w ten weekend najlepszą dziewczynę.

Większość tych bitew przegrywałem, ale byłem w grze. W tej grze, w którą gra większość facetów w wieku dwudziestu paru lat. Za dużo testosteronu, za mało kontroli rodzicielskiej. Kto przeleci najwięcej dziewczyn, najgorętsze, najlepsze z całej puli?

Na pewno nie nauczyłbym się niczego, gdybym słuchał mojego współlokatora, jak tłumaczy mi, co powinienem dołożyć do mojego pick-upa, żeby zaimponować gościom bez kobiet, siedzącym w autach naprzeciwko baru.

Teraz tak, jeżeli dla ciebie najważniejsze jest to, kto ma najlepszą „pierdzącą puszkę” (czyli wydech) w samochodzie, no to super, walcz o to. Ale jeżeli nie, to po co walczyć o uznanie w grze, w której i tak nie chcesz brać udziału?

Jakie będą długofalowe konsekwencje spalenia mostów i czy mogę z tym żyć?

Bardzo często łatwiej jest pozwolić komuś tkwić w błędzie i samemu szukać wartości gdzie indziej, niż walczyć w każdej jednej bitwie. Życie jest procesem iteracyjnym [powtarzalnym], każda twoja walka z kimś nie dzieje się w próżni. Czasami taktyczny odwrót to najlepszy ruch.

Twój kumpel zaraz ożeni się z samotną matką, która chce go tylko dlatego, iż ma dobrą pracę? Jasne, możesz rzucić mu się do gardła i bić o jego głupotę, ale nie wygrasz. Argumenty nigdy nie przebiją uczuć. Gwarantuję ci, iż on się w tej kobiecie zakochał. Prawdopodobnie także w jej dziecku.

Najlepsze, na co możesz liczyć, to iż opowie jej o waszej kłótni, a jego przyszła żona (a może i przyszła ex-żona) zażąda, żeby cię odciął od swojego życia.

Może potrafisz z tym żyć. A może nie. Zadaj sobie pytanie: skoro i tak nie potrafisz być jego przyjacielem, jeżeli podejmie złą decyzję, to po co w ogóle walczyć? Od razu przeskocz do końca i powiedz mu „żegnaj”. Po co całe to przedstawienie? Tylko po to, żeby upewnić się, iż przez lata nie będziecie mieli kontaktu, aż w końcu przypomni sobie, iż miałeś rację?

Założę się, iż bardziej by mu się przydało, gdybyś był w pobliżu rok przed rozwodem, żeby mu podpowiedzieć, iż zapraszanie przez nią biologicznego ojca jej dziecka na weekend, kiedy on wyjeżdża do pracy, to cholernie zły pomysł.

Poza tym, co czuję, to co z tego będę miał dla siebie?

To jest motyw przewodni wszystkich wcześniejszych punktów. Zanim wejdziesz w konflikt, zawsze zadaj sobie pytanie: co z tego będę miał?

Jeśli nie masz dobrej odpowiedzi, poza odwoływaniem się do jakiejś absolutnej moralności, niepisanego ale świętego kodeksu, albo jesteś tak emocjonalnie zaangażowany, iż choćby nie potrafisz jasno podać powodu, to prawdopodobnie nie powinieneś tego robić.

Nie mogę uwierzyć, iż trzeba to w ogóle mówić. Ale właśnie tak wygląda dorosłość: mieć dobry powód i ustalony, preferowany wynik zanim coś zrobisz. Bez tego kierujesz się wyłącznie instynktem i emocjami. A kto na tym korzysta? Gorące kobiety (utrzymywane przez męskie pragnienie) i zwierzęta (bo nie mają etatu, z którego mogłyby zostać zwolnione).

Normalnie dorzuciłbym tu jakąś anegdotę, ale jeżeli czytelnik nie potrafi sam wyciągnąć wniosków i zrozumieć tego osobiście, to po prostu zmarnował czas, docierając aż tutaj.

Źródło: Picking your battles: A field guide

Zobacz na: Człowiek jako istota pojęciowa – Mike Mentzer
Gniew to konstrukt społeczny, nie emocja
Strategia rozwodowa Lepszego Bety
Stadia rozwoju moralnego według Kohlberga
Gry o władzę: Wprowadzenie

Idź do oryginalnego materiału